Tytuł filmu z lekką ironią nawiązuje do historii bohaterów czterech różnych wątków. Widz poznaje losy młodego małżeństwa z prowincji, które gubi się we własnych uczuciach i pragnieniach za sprawą rzymskiej atmosfery. Ona, nie bacząc na swój stan cywilny, wdaje się w romans ze sławnym aktorem, on, pomimo starań bycia wiernym żonie wodzony jest na pokuszenie przez ponętą prostytutkę (Penelope Cruz). Drugą parę w filmie stanowią zakochani, których związek wystawiony jest na próbę za sprawą zalotów atrakcyjnej przyjaciółki. Proces przemiany narzeczonego (Jesse Eisenberg) i ewolucję jego uczuć obrazują dialogi z przypadkowo napotkanym Johnem (Alec Baldwin). Kolejny wątek poznajemy za sprawą zakochanej w rzymianinie amerykanki, córki Allena, artysty, którego wszelkie pomysły wyprzedzają obecną epokę i tym samym okazują się klapą. I ostatnia historia to opowieść o przeciętnym obywatelu Rzymu (Roberto Benigni), który niespodziewanie i bez przyczyny staje się medialną gwiazdą i guru paparazzich, co oczywiście sprawia, że jego życie obraca się o 180 stopni.
Allen prezentuje współczesny stosunek do wartości albo brak wartości w nowoczesnym świecie. Historie te według mnie obrazują dążenie do odnalezienia swojego miejsca w życiu, stworzenia czegoś niebywałego, odnoszą się do naszej natury i talentów a jednocześnie do realizowania się w życiu zgodnie z własnymi pragnieniami. W rewelacyjny sposób zadrwiono także z machiny mediów, których pogoń za nieistniejącą sensacją urosła obecnie do rangi paranoi. W "Zakochanych..." wiele jest nawiązań do całej twórczości Allena, jednak bez pryzmatu poprzednich filmów również można zachwycić się satyrą i wyśmianiem charakterystycznego dla współczesnego człowieka trybu postępowania.
Ciężko nie oceniać filmu w oderwaniu od, jak dla mnie przewspaniałej, "Vicky, Christiny, Barcelony", w porównaniu do której wypada jednak słabiej. Minusem filmu jest też kiepska gra Eisenberga, który wygląda i zachowuje się w miłosnej sieci Rzymu identycznie jak w akademiku, w którym tworzył podwaliny facebooka.
Nie wiem czy fani Allena cenią całą jego twórczość, do mnie każdy film przemawia w różnym stopniu. Z ostatnich filmów, nie przepadam za "Co nas kręci, co podnieca", a "Zakochanych w Rzymie" uplasowałabym gdzieś pomiędzy "Przystojnym brunetem" a "Paryżem" i "Barceloną". Jak wiadomo gusta bywają różne, jednak film mogę polecić każdemu kto chce się trochę rozerwać przy niebanalnej komedii, która oprócz dobrego humoru wnosi sporo rozważań nad relacjami międzyludzkimi i rozumieniem współczesnego życia i jego wartości.

