niedziela, 29 grudnia 2013

Pokusa **

Film „The Paperboy”, czyli „Pokusa” (kolejne „genialne” przełożenie tytułu przez polskich tłumaczy) miał absolutnie wszystkie atuty, aby stać się w ubiegłym roku filmowym hitem. Świetni aktorzy, dobry reżyser, scenariusz oparty na bestsellerowej powieści, kawał historii przedstawiający burzliwą końcówkę lat 60. w Stanach Zjednoczonych. Całość zapowiadała się interesująco. Zakładałem, że nawet disneyowska gwiazdka w postaci Zaca Efrona nie zepsuje mi przyjemności oglądania tego filmu.

Przejdźmy do fabuły. Gorące lato 1969 roku. Ward Jansen (Matthew McConaughey), dziennikarz The Miami Times, przyjeżdża wraz ze swoim asystentem Yardleyem Achemanem (Dawid Oyelwo) do małej mieściny na Florydzie, aby zrobić reportaż o oskarżonym o zabójstwo miejscowego szeryfa - łowcy aligatorów, Hillarym Van Wetterze (John Cusack). Wardowi towarzyszy również jego młodszy brat Jacka (Zac Efron), który zostaje kierowcą dziennikarzy. Pierwszy trop prowadzi ich do ekscentrycznej i neurotycznej Charlotte Bless (Nicole Kidman). Kobieta ma w zwyczaju pisanie listów do więźniów skazanych na śmierć i nawiązuje w ten sposób kontakt z Van Wetterem. Ward i spółka nie wierzą w jego winę i robią wszystko, aby wyciągnąć go z więzienia.

Duszną i gorącą atmosferę życia na prowincji Florydy czuć w każdym kadrze filmu Lee Danielsa. Dobrze oddaje on ducha nieco rozwydrzonej (zmiany obyczajowe i rewolucja kulturowa) Ameryki, wewnętrznych tarć na tle rasowym i niespokojny klimat tamtych czasów. Pod względem technicznym „Pokusa” jest zrobiona na zadowalającym poziomie. Gorzej jest jednak, gdy próbujemy się wgłębić w historię. Scenariusz jest chaotyczny, zawiera wiele niepotrzebnych scen, które miały chyba na celu wzbudzić kontrowersje, a wywołały u mnie uczucie niesmaku. Dodatkowo wplatanie w fabułę wątków: homoseksualnego, rasistowskiego oraz miłości do starszej kobiety jako substytutu chęci posiadania matki, którą się utraciło. Uff… Ciężko się było momentami w tym wszystkim połapać. Jako thriller - film również zawiódł. Brak napięcia, rozwleczone sceny powodowały, że momentami było tak nużąco, że aż zasypiałem w trakcie projekcji.

Aktorsko „Pokusa” raczej rozczarowała. Najlepiej wypadł Cusack w roli odpychającego Van Wettera. Aktor ten z reguły gra porządnych, normalnych, czasami cwanych facetów, a tutaj musiał się zmierzyć z rolą obleśnego typa. I taka odmiana w jego przypadku wypadła zdecydowanie na plus. Dalej aktorsko film był nierówny. Efron miewał dobre momenty, ale czasami miał taki wyraz twarzy, jakby nie rozumiał reżysera albo się pytał, co tutaj robi. McConaughey grał przeciętnie i był w cieniu chociażby Cusacka czy nawet Efrona. Charlotte w wykonaniu Kidman nie przekonała mnie, motywacja jej bohaterki była mało zrozumiała, a sceny seksu z jej udziałem były bardziej groteskowe niż ponętne.

Film przypomina ładne opakowanie, które jak się otworzy i zajrzy do wewnątrz, to w gruncie rzeczy w środku - poza niepotrzebnym nagromadzeniem wątków i scen - nic w nim nie ma. Niezrozumiale przetłumaczony tytuł również na pewno nie jest jego atutem, bo obraz ten nie stanowi żadnej pokusy dla miłośników kina.

Jeśli kogoś jednak kręcą "wyuzdane" klimaty z "Pokusy" z Nicole Kidman w roli głównej - polecam filmik (od 2:10 min.) do obejrzenia:



piątek, 20 grudnia 2013

Grawitacja ***

Ryan Stone (Sandra Bullock) i Matt Kowalsky (George Clooney) to jedyni ocalali astronauci, po uderzeniu szczątek satelity w ich stację kosmiczną. Walczą o przetrwanie, chociaż w stanie nieważkości i mając niewielki zasób tlenu, ich powrót na Ziemię jest mało prawdopodobny.

Film ma świetne ujęcia i ... fatalny scenariusz. Zaczynając od pozytywów, efekt przedstawienia bohaterów w stanie nieważkości i zdjęcia przestrzeni kosmicznej są genialne. Oglądając "Grawitację" w 3D trzeba trzymać się fotela. Sceny, w których Ryan próbuje panować nad swoim ciałem bądź też takich, gdy Matt swobodnie poddaje się nieważkości robią wrażenie. Kapitalnie nakręcony jest nie tylko stan w jakim znajdują się bohaterowie, ale wszystko co dzieje się na ekranie od kosmicznej ciszy, po wybuchy na stacji kosmicznej, co idealnie podkreśla odpowiednio dobrana, wyśmienita muzyka.

Niestety scenariusz pozostawia wiele do życzenia. Dialogi, czy też monologi bohaterów, ich postawa, są po prostu głupie. Sposób w jaki Stone i Kowalsky rozmawiają ze sobą, dodają sobie otuchy, ich zachowanie w chwilach zagrożenia życia, sprawia że boheterowie brzmią trywialnie i naiwnie. Historia Ryan i jej zwierzenia to poziom bardzo słabej opery mydlanej. Nie pomaga tutaj dobra obsada, bo aktorzy nie mają się czym wykazać (poza oczywiście walką z grawitacją). Denne dialogi czasem ratuje Clooney, gdyż przynajmniej momentami jest zabawny. Rozczarowanie przynosi jednak banalne zakończenie.

Szkoda, że pomysłodawcy "Grawitacji" nie zlecili napisania do niej bardziej ambitnego scenariusza. Mógłby wtedy powstać bardzo wciągający, dostarczający mocnych wrażeń obraz filmowy. Tym bardziej, że sposób przedstawienia w filmie praw rządzących przestrzenią kosmiczną trzyma poziom. Spostrzegawczy widzowie zauważyli jednak błędy, ciekawym polecam filmik:

środa, 18 grudnia 2013

Kapitan Phillips ****

Kwiecień 2009 roku. Richard Phillips (Tom Hanks) jest kapitanem amerykańskiego kontenerowca Maersk Alabama, który przepływa w pobliżu wybrzeży Somalii. Na statek wdzierają się piraci, a Phillips robi co może, aby uratować siebie i swoją załogę.

Reżyser Paul Greengrass dosyć leniwie wprowadza w fabułę. Najpierw dowiadujemy się co nieco o głównych postaciach dramatu. Z jednej strony mamy uporządkowany świat Phillipsa, którego największym zmartwieniem jest dorastający syn. Z drugiej strony jest Somalijczyk Muse (Barkhad Abdi), dla którego każdy dzień stanowi walkę o przetrwanie w Somalii, gdzie można zostać albo rybakiem, albo morskim piratem. Tak na dobrą sprawę wyboru nie ma, bowiem kontenerowce uniemożliwiają połowy miejskim rybakom. Nierówności społeczne i negatywne skutki globalizacji są pokazane w filmie, ale twórcy nie uderzają w publicystyczne tony i skupiają się głównie na akcji.

Bo "Kapitan Phillips" to jednak przede wszystkim bardzo sprawnie poprowadzony thriller, z których Greengras jest znany (wyreżyserował chociażby cykl filmów z agentem Jasonem Bournem z Mattem Damonem w roli głównej). Są emocje, napięcie, które jest umiejętnie budowane krok po kroku przez reżysera, dobra ścieżka dźwiękowa i sugestywne zdjęcia. Wreszcie są świetnie poprowadzone postacie. Hanks jest znakomity i w zasadzie z każdą sceną jego postać nabiera coraz większego ładunku dramatycznego. A już końcówka filmu w jego wykonaniu to majstersztyk. Ciekawie i realistycznie gra naturszczyk Abdi (przed zatrudnieniem w filmie pracował jako szofer). Jego Muse to nie ideologiczny szaleniec tylko postać tragiczna, której każdy wybór będzie zły.

Pomimo niezłej reżyserii, sprawnego połączenia obu gatunków - dramatu i thrillera oraz świetnego Hanksa trudno mi jest przesadnie zachwycać się filmem. Być może jego tematyka sprawiła, że aż tak mnie nie wciągnął i w rezultacie oceniam go jako dobry, a nie wybitny. Tym niemniej warto obejrzeć ten obraz, niezależnie od tego czy znało się historię Phillipsa przed seansem, czy też nie, bo jest to bardzo solidne kino, którego nigdy za wiele.



sobota, 14 grudnia 2013

Porachunki ****

Od pewnego czasu popularnym słowem stała się nostalgia. Hipsterzy na całym świecie tęsknią za latami dziewięćdziesiątymi, w Polsce z jakiegoś powodu na topie jest wszystko co związane z PRL-em. Wiecie za czym ja tęsknię? Za starymi dobrymi filmami gangsterskimi. "Ojciec chrzestny", "Człowiek z blizną", "Chłopaki z ferajny"... nikt już takich produkcji nie kręci. Podobną nostalgię musiał odczuwać Luc Besson, nota bene autor jednego z moich ulubionych tytułów kina gangsterskiego "Leona zawodowca", i wyraził ją w najlepszej możliwej formie - nowego filmu.

"Porachunki" to czarna, gangsterska komedia. Tytuł oryginału to "Rodzina" (ang. "Family", po raz kolejny, gratulacje dla tłumacza za kreatywność) i nie jest to rodzina byle jaka. Giovanni Manzoni (ikona gatunku - Robert De Niro), to gangster od pokoleń. Swoim sadystycznym skłonnościom folguje, kiedy tylko natrafi się okazja, np. gdy ktoś będzie chciał sprzedać mu nieświeże homary. Jego małżonka (nie pierwszy raz wcielająca się w "Poślubioną mafii" Michelle Pfeiffer)... preferuje rozwiązywać konflikty w bardziej wybuchowy sposób. Córeczka, siedemnastoletni blond-włosy aniołek (Dianna Agron), słowo "maniak" traktuje jako najwyższy komplement. Synek (John D'Leo), to urodzony organizator, marzący o pójściu w ślady ojca. Jako, że Giovanii, by ratować swoją skórę wsypał swoją dawną "rodzinę" mafijną, teraz cała ta urocza paczka znajduje się w programie ochrony świadków, powodując nieustanny ból głowy próbującego ich ukryć agenta FBI (Tommy Lee Jones). Oczywiście mafia nigdy nie zapomina, więc ich śladem podąża straszny zabójca Di Cicco (Jimmy Palumbo)...

Myślę, że każdy, kto doczytał do tego miejsca wie już, że obsada została wybrana perfekcyjnie. Same nazwiska od razu przywodzą na myśl kamienie milowe gatunku, ale co ważne aktorzy dali prawdziwy koncert gry. De Niro, gangstera mógłby grać pewnie nawet we śnie. Te gesty, ta mimika, ilość emocji, które potrafi wyrazić jednym słowem "fuck". Michelle nadal świetnie wygląda i bezbłędnie odgrywa postać kobiety z jednej strony trochę szalonej, z drugiej kochającej matki i żony. Dzieci, co niełatwe, dostosowywują się poziomem gry do rodziców, zaś Tommy Lee Jones (dawny agent ścigający Harrisona Forda w "Ściganym"), potrafi pokazać kłębiący się w jego bohaterze ogrom niechęci i złości na to co musi robić, nieudolnie skrywany za pozornie kamienną twarzą.

Najmocniejszym punktem "Porachunków" nie jest niestety scenariusz - trochę naciągany i niespójny. Pierwsza część jest utrzymana w tonie typowo komediowym. Bawi głównie to, jaki popłoch sieje "rodzinka", wprowadzając się na spokojną normandzką prowincję. Zdecydowanie więc nie jest to film dla tych, którym pomysł łączenia przemocy z humorem wydaje się odrażający. Z czasem akcja nabiera tempa, a na deser dostajemy świetną, godną mistrza Bessona sekwencję akcji. Myślę, że całość sprawi kupę frajdy i będzie kopalnią smaczków dla wszystkich odczuwających nostalgię za starym dobrym kinem gangsterskim. Jednak tym, którym na wspomnienie "Chłopaków z ferajny" (arcydzieło Scorsese w iście almodovaroski sposób znalazło swe miejsce w akcji) łezka się w oku nie kręci, chyba raczej bym tą pozycję odradził.


piątek, 13 grudnia 2013

Papusza ***

„Papusza” to kolejny (po m.in. „Moim Nikiforze” i „Placu Zbawiciela”) film duetu Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze. Tematem filmowej opowieści jest historia Bronisławy Wajs (Jowita Budnik), cygańskiej poetki (zwanej wśród swoich Papuszą), urodzonej w 1910 r., przez większą część życia wędrującej, wraz z rodziną, z cygańskim taborem. Niezwykłym zrządzeniem losu, w taborze znajduje tymczasowe schronienie Jerzy Ficowski (Antoni Pawlicki), pisarz i poeta, i to on dostrzega w Cygance Papuszy poetkę. Gdy okazuje się jednak, że pozycja Ficowskiego w środowisku wydawniczym nie jest wystarczająco mocna, urokowi jej poezji, prostej w formie, lecz ujmującej w treści, ulega sam Julian Tuwim. Wówczas, artykuły o cygańskiej poetce pojawiają się w warszawskiej prasie, a wiersze Papuszy po raz pierwszy ukazują się w druku. Od tego momentu, życie kobiety oraz jej relacje ze społecznością Romów, ulegają znaczącej zmianie.

Film bardzo ciekawie portretuje tradycję i kulturę Cyganów, odwieczne obyczaje, respektowane, ale i narzucane wszystkim, także Papuszy, choć od początku tej historii wiemy, że nie jest jej pisane życie zwykłej romskiej żony i matki. Autorzy nie przemilczają też kwestii trudnych relacji tej grupy ze światem zewnętrznym - prześladowań ze strony nazistów, nieprzyjaznych kontaktów z miejscową ludnością, czy wreszcie działań władz polskich w latach ’60 i ’70, nakazujących Cyganom osiedlenie się, co ostatecznie położyło kres ich wielowiekowej tradycji życia w taborach. Dodatkowo, czarno – białe, chwilami naprawdę piękne obrazy oraz zabieg przemieszania retrospekcji z poszczególnych momentów życia Papuszy, dodają całej historii wymiaru magicznego i zdają się przenosić widza w zupełnie inną rzeczywistość.

Niestety, momentami, trwający 130 min. film, dłuży się. Ponadto, w moim odczuciu, w przedstawionym obrazie brakuje elementu spajającego, rodzaju wyjaśnienia, dlaczego autorzy postanowili opowiedzieć nam, z taką szczegółowością, historię życia cygańskiej poetki. Sądzę, że wrażenie to wynika z faktu – i to jest mój główny zarzut wobec filmu – iż, paradoksalnie, z obrazu Joanny i Krzysztofa Krauze, dowiadujemy się zbyt mało na temat samej Papuszy. Co czuła i co myślała? (oglądamy reakcje społeczności i najbliższej rodziny na opowiadane zdarzenia, ale nie wiemy co działo się w myślach i emocjach tytułowej bohaterki). Co mogło sprawić, iż od dziecka była tak niezależna, zdecydowana, inna? Skąd mogła czerpać inspiracje do tworzenia poezji, której zresztą również widz nie ma okazji „skosztować”? Odtwarzająca główną rolę Jowita Budnik nie odsłania zbyt wielu stron osobowości Papuszy, jednak trudno ocenić, czy należy za to winić aktorkę, czy tak skrojony scenariusz. Można powiedzieć, że film jest wstępem do poznania Bronisławy Wajs – Papuszy – ale dalszą wiedzę o poetce widz musi już zdobyć samodzielnie. Mnie, niedosyt wyniesiony z projekcji kinowej, zachęcił do sięgnięcia po książkę.