niedziela, 21 października 2012

Big Love ***

Ciekawa, ale nie do końca udana próba pokazania toksycznej, chorej miłości, wykraczająca poza normy ukazane w rodzimych serialach.

"Big Love" (strasznie pretensjonalny tytuł, ale w trakcie oglądania filmu nabierający sensu) to historia dwójki młodych ludzi, pomiędzy którymi wybucha wielkie uczucie. 16-letnia Emilia (Aleksandra Hamkało) zakochuje się w butowniczym, wręcz anarchistycznym 23-letnim Maćku (Antoni Pawlicki). Dla niego wyprowadza się z domu rodzinnego, początkowo podporządkowuje się mu. Później, kiedy dziewczyna coraz bardziej dojrzewa, zaczyna się usamodzielniać i być świadoma swojej wartości. Miłość pomiędzy nimi jest coraz bardziej chora, zaborcza... Więcej nie zdradzam.

Początek filmu to duży... chaos. Co mniej więcej pięć minut ostre (jak na polskie standardy) sceny seksu, które miały chyba pokazać stopniowe uzależnianie się fizyczne i psychiczne głównych bohaterów. Mamy więc "Gorzkie gody" po polsku (może bez aż takich anatomicznych szczegółów jak w filmie Polańskiego). Nie brakuje w tym wszystkim kiczu, jak chociażby w scenie seksu w mieszkaniu Maćka, gdy za oknem ukazają się różne krajobrazy (raz jest noc, raz dzień, wszystko to wygląda jak nieudolnie nałożone komputerowo efekty). Sceny te miały chyba obalić teorię "miłości serialowej" i pokazać, że w dużej mierze jest ona oparta na zwierzęcym instynkcie i zaspokajaniu swoich fizycznych potrzeb. Zresztą nie kojarzę, aby w filmie chociaż raz ktokolwiek z głównych bohaterów wyznał sobie miłość. W trakcie rozmowy Emili i Maćka o wspólniej przyszłości i marzeniach możemy usłyszeć, że "marzenia zawsze prowadzą do rozczarowania, dlatego naszym marzeniem, jest nie mieć marzeń". Jest to ewidentne obdzieranie ze złudzeń co do istnienia wielkiej, romantycznej miłości. Taka po prostu w tym filmie nie istnieje.

W momencie, kiedy bohaterka grana przez Hamkało zaczyna dojrzewać, film się robi ciekawszy. Głównie za sprawą gry aktorki, która bardzo dobrze pokazuje przemianę z buntowniczej nastolatki w wyzwoloną seksualnie kobietę. W pewnym momencie to ona zaczyna nadawać ton w związku i ośmieszać swojego starszego partnera i w gruncie rzeczy jej postać jest bardziej złożona niż Pawlickiego. To, co nieco irytowało mnie w grze Hamkało to jej pewna maniera w głosie, która szczególnie słabo wypadała w ustach 16-latki. Pawlicki bazował bardziej na kilku schematycznych minach i gestach, co nie znaczy, że gwiazdor "Czasu honoru" zawiódł. Wypadł na pewno dobrze i przekonująco w scenach, w których się wyładowywał i robił agresywny. Środek filmu trzymał w napięciu i wciągnął. Reżyserka Białowąs umiejętnie wplotła w historię retrospekcje (akcja się przenosi co chwilę w czasie). Dobrze pokazane były występy sceniczne Hamkało i sam wokal (jak się później okazało Ady Szulc z X-Factora) jest wartością dodatnią filmu.

Końcówka to już ostra jazda po bandzie. Nie będę jej zdradzał, ale jest ona dla mnie nie do końca zrozumiała. Białowąs chciała zaszokować, zrobić wszystko odwrotnie niż w komediach romantycznych, ale nie wyjaśnia motywów postępowania bohaterów. Film pozostawił mnie w poczuciu, że można było go zrobić trochę inaczej. Jako osoba, mająca lekki przesyt polskich komedii romantycznych, zgadzam się z pomysłem reżyserki, nie do końca jednak kupuję realizację tej koncepcji. Zdaniu, że "miłość to nie pluszowy miś", jak to śpiewał Happysad - mówię tak, ale aż takie przerysowywanie stanów uczuć i postaci to przesada. Jeżeli prawdziwa miłość ma wyglądać, tak jak ta pokazana w filmie, to cieszę się, że mnie ona ominęła.



1 komentarz:

  1. Ech Mr. Blonde te *** sprawiają, że zaczynam żałować, że Sponsoringowi dałem **. Dla mnie podręcznikowa jedna gwiazdka. Zakończenie jak i cały scenariusz tak z dupy... Ludzie nie traćcie jak ja czasu na oglądanie tego g.

    OdpowiedzUsuń