piątek, 23 stycznia 2015

Whiplash *****

Idąc do kina na "Whiplash" (tytuł filmu nawiązuje do utworu jazzowego Hanka Jacoba Levy’ego) byłem przekonany, że obejrzę zwyczajną historię chłopaka, który dzięki swojej wytrwałej pracy dochodzi do sukcesu. Do pewnego momentu tak jest i faktycznie mamy do czynienia z klasycznym "amerykańskim marzeniem". Jednak opowieść w pewnym momencie staje się historią nie do końca jednoznaczną i przedstawioną według hollywoodzkich prawideł. Ale po kolei.

Główną postacią filmu jest Andrew (Miles Teller), będący studentem prestiżowego konserwatorium muzycznego Schaffer na Manhattanie. Chłopak jest utalentowanym perkusistą i marzy o wielkiej karierze jazzowej. Pewnego razu na jednej z prób w szkole Andrew zostaje wypatrzony przez znanego dyrygenta i nauczyciela Terence’a Fletchera (J. K. Simmons), który zaprasza go na zajęcia do swojego zespołu. Metody Fletchera są mocno kontrowersyjne. Nauczyciel poddaje swoich uczniów nieludzkiemu wręcz wysiłkowi, często ich poniżając. Andrew dosyć szybko staje się "ulubieńcem" belfra, ale stara się nie poddawać i robi wszystko, aby osiągnąć sukces.

To co w "Whiplash" fascynuje to intensywność, z jaką 29-letni reżyser Damien Chazzele (mający doświadczenie jako perkusista w studenckiej orkiestrze jazzowej) pokazuje siłę tej muzyki i jak ona wpływa na głównego bohatera. Jazz to sztuka przez duże "S" i czuć to praktycznie w każdej scenie. Jednak "Whiplash" to nie tylko jazzowe kawałki, ale przede wszystkim pokazanie jaka ciężka harówka czeka młodego muzyka. Dzięki znakomitemu montażowi - krew, pot i łzy są tutaj bardzo dosadnie przedstawione. A ręce pałkarza mogą być równie mocno pokiereszowane jak twarz zawodowego boksera.

Muzyka serwowana na ekranie świetnie współgra z emocjami głównego bohatera. Teller poprzez swoją mimikę i gesty potrafił tak trzymać w napięciu widza, jakbyśmy mieli do czynienia z emocjonującym thrillerem. Dziw bierze, że aktor - znany wcześniej z głupawych komedyjek, potrafił idealnie wczuć się w niełatwą przecież rolę i oddać tak świetnie dążenie do perfekcji. Równie znakomity jest Simmons, grający cynicznego tyrana, jakby niczego innego dotychczas nie robił w życiu. Jego bohater wykorzystuje słabości swoich podopiecznych, gra na ich emocjach i nawet kiedy przez moment jest go żal (chociażby, gdy opowiada swoim podopiecznym historię jednego ze swoich najlepszych studentów), to za chwilę widz ma ochotę go udusić. Nominacja oscarowa dla niego jest w pełni zasłużona, chociaż powinna być również dla Tellera.

Film Chazzele zadaje wiele pytań. Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, żeby osiągnąć sukces? Czy ważniejsza jest sława, czy spokojne życie rodzinne? Andrew jest przekonany, że to pierwsze (świetnie obrazuje to znakomita scena rodzinna przy stole, gdy główny bohater przekomarza się z kuzynem, będącym "gwiazdą" futbolu amerykańskiego). Mordercza praca, talent i duża doza szczęścia - to niezbędne wartości, aby zrobić karierę. Tylko czy warto się przy tym aż tak zatracać?

"Whiplash" pokazuje również trudne relacje rodzinne. O matce chłopaka wiemy tylko, że zostawiła go w dzieciństwie. Z kolei jego ojciec (dobry Paul Reiser) - nauczyciel i zarazem niespełniony pisarz nie potrafi do końca zrozumieć syna, ale pomimo to stara się okazywać mu wsparcie. I nawet jeśli nie zawsze jest ono widoczne, to końcówka filmu pokazuje, że nawet jak się nie rozumie swoich dzieci, to trzeba je po prostu kochać.

Najważniejsze jednak, że film nie jest sztampowy i nie przebiega według hollywoodzkiego banału. Wzrusza, emocjonuje, chwilami bawi - czegóż więcej oczekiwać od kina?