niedziela, 28 grudnia 2014

Brudny szmal *****

Oryginalny tytuł kryminału “Brudny szmal” to “The Drop”. Kasa z lewych interesów półświatka musi lądować w bezpiecznym miejscu. Bossowie brooklyńscy rozwiązują ten problem, wyznaczając losowo na miejsce zbiórki jeden z kontrolowanych przez siebe barów - “drop bar”. Niewtajemniczeni nie mają szansy dostrzec, jak tuż obok nich, koperta za kopertą “brudny szmal” ląduje w ukrytym pod barem sejfie, by nad ranem trafić do właścicieli.

Bob Saginowski (Tom Hardy) jest barmanem w jednym z takich miejsc - “U kuzyna Marva“. Gdy go poznajemy, stawia właśnie, ku wyraźnemu niezadowoleniu Marva (James Gandolfini w swojej ostatniej ukończonej roli), nota bene swojego kuzyna, kolejkę stałym bywalcom, wspominającym zamordowanego przed dziesięciu laty kolegę. Jest 27 grudnia, tonący w niebieskawym świetle Brooklyn ściska mróz. Bob zamyka bar i spokojnym krokiem wraca do domu. W pewnym momencie dobiegnie go skomlenie psa. I tak niespodziewanie w jego życiu zagoszczą Rocco - skatowany szczeniaczek pitbulla i Nadia (Noomi Rapace), w której to śmietniku został porzucony.

Scenariusz filmu, na podstawie własnego opowiadania napisał Dennis Lehane, autor powieści, na kanwie których powstały “Mystic river”, “Gdzie jesteś Amando”, czy “Wyspy tajemnic”. Choć postacie w “Brudnym szmalu” niewątpliwie mają swoje źródło w kinie gatunkowym (dociekliwy detektyw, dziewczyna z przeszłością, gangster nie mogący pogodzić się z tym, że jego czasy minęły), osadzenie ich w ulubionej przestrzeni Lehana, rzeczywistości robotniczej dzielnicy, nadaje im specyficzny rys. Wszyscy wydają się zmęczeni, przywykli do dźwigania na swych barkach ciężaru codzienności. Porozumiewają się półsłówkami, skrzętnie starając się ukryć za nimi swoje prawdziwe ja.

Historia nie jest może najoryginalniejsza (choć przenikanie się wątku “szczenięcego” z wątkiem skoku na szmal, jest rozwiązane bardzo zręcznie) i można by się pewnie zastanowić czy wszystkie postaci wnoszą cokolwiek do fabuły (np. Dottie - siostra Marva), niemniej scenariusz dał pole do popisu całej ekipie. Za reżyserię odpowiedzialny jest autor nominowanej do Oskara “Głowy byka” Belg Michaël R. Roskam. Konsekwentnie, do przesady zwalnia tempo akcji i scen, pozwalając napięciu rosnąć. Niby nie dzieje się nic, ale pod skórą czujemy permanentny stan zagrożenia, w którym żyją bohaterowie. Atmosferę buduje również dopracowana warstwa plastyczna filmu. Kadry stylizowane są, jak przyznaje sam reżyser, na obrazy Georga Bellowsa, amerykańskiego malarza portretującego Nowy Jork początku XX wieku. Wrażenie ciężkości potęguje depresyjny brak światła. Większość filmu rozgrywa się w nocy, w ciemnych pomieszczeniach, ale wydaje się go brakować nawet w tych kilku scenach dziennych, na otwartym powietrzu.

Obsada filmu jest iście międzynarodowa. Tom Hardy daje po “Locku” kolejny popis swoich umiejętności. Jego Bob, cedząc słowa i mierzwiąc brwi, skrywa za maską prostolinijności tajemnicę. Nieodżałowany James Gandolfini wchodzi w swoją rolę z wrodzoną naturalnością. Szwedka Noomi Rapace i Belg Matthias Schoenaerts (szalony były chłopak Nadii) w pełni wykorzystują potencjał drzemiący w ich postaciach. Podsumowując, “Brudny szmal” to dobre kino gatunkowe w starym stylu. Solidna historia, dopracowany klimat i dobre aktorstwo sprawią, że fani kryminałów nie powinni czuć się zawiedzeni.


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Mów mi Vincent ****

Nieznany raczej Theodore Melfi podjął się stworzenia scenariusza i wyreżyserowania dość oklepanego wątku. Zgorzkniały samotnik Vincent (Bill Murray), przepija albo przegrywa resztki posiadanych pieniędzy. Zbieg okoliczności sprawia, że opiekuje się synem nowej sąsiadki, Olivierem (Jaeden Lieberher), którego rodzice właśnie się rozwodzą. Wizja zarobienia dodatkowego grosza sprawi, że Vin zostanie "niańką" chłopca.

Chociaż Vincentowi daleko do ideału babysittera i początki znajomości z Olivierem dla obu nie są łatwe, bohaterowie nawiążą relację. Na pierwszy rzut oka oschły i ignorujący wszystko dookoła mężczyzna, zainteresuje się problemami chłopca. Olivier, tęskniący za rodzicami (obojgiem, bo mama uciekła od zdradzającego męża, a sama jest wiecznie w pracy), nieakceptowany w nowej szkole, zaciekawi się życiem Vincenta. I tak młody zacznie poznawać starego i uczyć się od niego, zarówno dobrych jak i złych rzeczy...

Film odbieram jako przyjemny, który ma głębsze przesłanie. Melfi porusza w nim takie życiowe wątki jak walka z trudami życia codziennego, akceptację drugiego człowieka, podjęcie próby nieoceniania kogoś powierzchownie zanim nie poznamy z jakimi problemami się boryka - to wszystko powoduje, że widz może się poczuć nieco przytłoczony nadmiarem wątków. Szablonowy morał, że nikt nie jest idealny, ale każdego trzeba rozgryźć i zrozumieć wynika w zasadzie z historii każdego bohatera filmu.

To, co wyróżnia film i sprawia, że zapamiętam go na dłużej to oczywiście Bill Murray. Wspaniale odgrywa wszystkie oblicza swojego bohatera, zarówno w chwilach gdy uśmiecha się do niego los, jak i kiedy cierpi. Lubię Vina, gdy przepełnia go gorycz oraz cynizm i kiedy pokazuje bardziej wrażliwe oblicze, bez względu na to czy jest w danej chwili trzeźwy czy pijany. Zdecydowanie Murray stanowi największy atut filmu i pewnie stworzyłby niejedną dodatkową odsłonę Vina, ale moim zdaniem scenariusz jest zbyt prosty i przewidywalny, żeby aktor mógł w swojej roli pokazać jeszcze więcej.

Kontynuując krytykę scenariusza, nie oceniam filmu jako zbytnio zabawnego, bliżej mi było raczej do łez wzruszenia niż płaczu ze śmiechu. Śmieszne sceny to zasługa głównie Murraya, chociaż nieźle poradził sobie również młody Lieberher. Komediowości dodaje filmowi na pewno Naomi Watts, w roli imigrantki ze wschodniej Europy, ciężarnej "królowej nocy".

"Mów mi Vincent" jest warty obejrzenia, jak wspomniałam głównie dla zobaczenia show Murraya. Film, pomimo że specjalnie nie zachwyca, to ze względu na zawarte w nim przesłanie z pewnością może umilić ponury, zimowy wieczór, zwłaszcza ten przedświąteczny.