To co zaskakuje w filmie Craiga Gillespie (reżyseria na podstawie scenariusza Nancy Oliver - nominowanego do Oskara w 2008 roku) to zdecydowanie nieamerykański klimat, momentami przypominający fabułę "Przystanku Alaska" - mojego ulubionego serialu z dzieciństwa, w którym to mieliśmy pokazany wręcz utopijny obraz małego społeczeństwa, emanującego bezinteresownością i empatią wobec bliźnich. W "Miłości Larsa" mamy również bliżej nieokreślone miasteczko, w środku zimy, gdzie czas płynie wolno, a postaci są jakby wzięte z bajki. Główny bohater filmu Lars w warunkach dużej metropolii zostałby prawdopodobnie odesłany do zamkniętego oddziału psychiatrycznego na długie leczenie. I tak też początkowo do jego problemu podchodzi Gus. Brat Larsa w pierwszym odruchu chce go wysłać do szpitala psychiatrycznego. Jednak psychiatra Dagmar (Patricia Clarkson) doradza mu, aby wraz z żoną zaakceptował on urojenie Larsa, bo tylko poprzez zrozumienie i pełną tolerancję dla jego zachowań będzie szansa dotarcia do źródła problemu młodszego brata.
Wydawałoby się, że zachowanie Larsa spotka się z ostracyzmem ze strony lokalnej społeczności Tymczasem mieszkańcy wobec chorego zachowują się z zadziwiającą wyrozumiałością. Ludzie wręcz się jednoczą, aby pomóc Larsowi, nie krytykują go, nie wyśmiewają. Zachowują się zupełnie wbrew utartym stereotypom, nie napiętnują dziwnego sposobu bycia chłopaka i nie wyrzucają go na margines społeczny. Lars jest traktowany jak równoprawny członek wspólnoty i dzięki takiemu a nie innemu zachowaniu powoli zaczyna wracać do zdrowia i równowagi psychicznej.
Goslinga kojarzymy w większości z ról macho lub outsiderów. Tutaj gra absolutnie wbrew swojemu emploi. Lars to człowiek znerwicowany, pełen kompleksów, który boi się ciepła i bliskości. Gossling grając takie "antyciacho" znakomicie daje radę, tworząc bardzo poruszającą kreację.
"Miłość Larsa" to film o tolerancji, miłości i potrzebie bliskości. O tym, że nie należy piętnować zachowań, które z pozoru mogą wydawać się nam dziwne, tylko trzeba starać się zrozumieć drugiego człowieka i zaakceptować takim jakim jest. Ten komiediodramat może i stanowi nieco odrealnioną bajkę, która dla kogoś może być nie do przyjęcia. Jednak ja nie mam nic przeciwko temu, żeby takie bajki jak najczęściej wypełniały nasze życie.