sobota, 20 sierpnia 2016

Rekiny wojny ***

Opisana na łamach the Rolling Stone historia dwóch zwyczajnych chłopaków, którzy pokusili się o wielomilionowy kontrakt Pentagonu na zakup broni, stała się pomysłem na scenariusz do filmu "Rekiny wojny". Na podstawie faktów, mógłby powstać całkiem ciekawy film, jednak w "Rekinach" Todd Phillips prawdziwych wydarzeń wykorzystał niewiele i stworzył komedię, która zapewne nie zapadnie w pamięć na dłużej.

Dwudziestokilkuletni letni David (Miles Teller) nie osiągnął w życiu zawodowym zbyt wiele. Wciąż szuka zajęcia, dzięki któremu utrzymałby siebie i przyszłą rodzinę. Gdy inwestuje wszystkie oszczędności w biznes, który okazuje się niewypałem, z nieba spada mu dawny szkolny kumpel. Efraim (Jonah Hill) proponuje współpracę przy swoich interesach, czyli ... handlu bronią. Uczciwy i porządny, chociaż nie stroniący od dragów i spragniony ciekawszego życia David, jest świetnym kompanem dla przebiegłego, potrafiącego wykorzystywać ludzkie emocje imprezowicza Efraima. Wykorzystując niszę na rynku - "okruchy tortu", czyli nieduże, niestanowiące obiektu zainteresowania handlarzy zamówienia Pentagonu, bohaterowie w prosty sposób, bez wychodzenia z biura są w stanie zarobić szybką kasę. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i chłopaki żądni większych zysków kuszą się na cały tort - wielomilionowe zamówienie na zbrojenie żołnierzy w Afganistanie. Duża kasa oznacza wzmożoną pracę i oczywiście problemy...

Cały czas podczas oglądania filmu towarzyszy mi wrażenie, że gdzieś już to widziałam. Tak, w "Wilku z Wall Street". I nie chodzi tylko o podobieństwo głównego wątku, czyli szybkiego dorabiania się w niekoniecznie legalny sposób. Jonah Hill w obu filmach ma bardzo podobną rolę (no może tym razem mniej obrzydliwą ;-) i mimo charakteryzacji jego gra jest niemal identyczna. Podobieństwa widoczne są też w stylu życia bohaterów - imprezy,dragi, niezbyt etyczne zachowania. Niestety "Wilk" to majstersztyk gatunku przy "Rekinach"...

Niemniej jednak trzeba przyznać, że film ma swoje mocne strony. Po pierwsze, jak na komedię przystało, jest się z czego pośmiać. Mam tu na myśli zarówno satyrę, w odniesieniu do zasad dotyczących wojen, jak i wyśmianie rządu i prawodawstwa amerykańskiego a także zabawne dialogi. Po drugie, Miles Teller gra całkiem przyzwoicie, mimo iż za nic w świecie nie przypomina swojej poprzedniej świetnej roli, chłopca z "Whiplasha" . Po trzecie, dobrze i zabawnie wypada Bradley Cooper w roli albańskiego gangstera. Udaje się zatem Phillipsowi stworzyć niezły film, chociaż stylem trochę przypomina Kac Vegas, to jednak umieściłabym go półkę wyżej.

Być może mam lekki niedosyt, że prawdziwa historia - przedsiębiorczość Efraima Diveroli'ego i Davida Packouza oraz nieudolność administracyjna USA nie została bardziej dosadnie wykorzystana, jako baza do mocnego dramatu czy paradokumentu. Ale polecam "Rekiny wojny" jako lekką rozrywkę na koniec wakacji.