piątek, 30 sierpnia 2013

Jobs ***

Po sukcesie "The Social Network" i historii twórcy Facebooka - Marka Zuckerberga, Hollywood postanowiło wziąć tym razem na tapetę inną gwiazdę przemysłu elektronicznego - Steve'a Jobsa.

Jobsa (Asthon Kutcher) poznajemy w trakcie nauki w collegu, którego zresztą nie kończy. Szukając swojego miejsca na ziemi, przyszły twórca Apple ćpa, słucha Boba Dylana, chodzi boso po ziemi i zapowiada się bardziej na hipisa, który chce osiągnąć swoją nirwanę, aniżeli na przyszłego wizjonera. Jak to jednak w życiu bywa - szczęście, znajomość z odpowiednimi ludźmi i olbrzymi tupet Jobsa powodują, że ten w krótkim czasie odnosi sukces w branży komputerowej.

Reżyser Joshua Michael Stern przedstawił typowy dla Hollywood schemat budowania historii na wzór "american dream". Najpierw pokazał jak Jobs musiał ciężko zapracować na sukces. Gdy go już osiągnął, to został strącony ze szczytu, aby następnie po latach wrócić na piedestał i skutecznie się zemścić na osobach, które kiedyś pozbawiły go władzy.

Cała historia jest opowiedziana przyzwoicie i nie nuży. Główna w tym zasługa dobrze napisanych dialogów (które są przyswajalne nawet dla osób średnio zorientowanych w komputerach), świetnej muzyki (sporo kawałków z lat 70.) oraz niezłej gry aktorskiej. Kutcher nie jest i nie będzie wybitnym aktorem. Gwiazdor znany dotychczas z mało wybrednych komedii, słabiej wypada w momentach, gdy musi pokazywać emocje, ewidentnie nie jest to jego specjalność. Za to dobrze sobie radzi, prowadząc szermierkę słowną z innymi bohaterami filmu, czy też gdy musi się wykazać tupetem i bezczelnością w momencie tworzenia firmy i późniejszych rozmów z zarządem. Wtedy Kutcher czuje się jak ryba w wodzie i potrafi zauroczyć widza (szczególnie zapewne panie w różnym wieku). Bardzo dobrze spisuje się Josh Gad, grający Steve'a Wozniaka - przyjaciela Jobsa, genialnego konstruktora, umysłu stojącego za pierwszymi sukcesami Apple. Gruby, niepozorny, jest mistrzem drugiego planu. Dobrze grają też doświadczeni aktorzy, tacy jak Dermot Mulroney czy Matthew Modine.

"Jobs" sprawnie pokazuje całą otoczkę z rozkręcaniem własnego interesu. Towarzyszy temu początkowo młodzieńczy entuzjazm i brawura. Później po osiągnięciu sukcesu wszelkie ideały pryskają i - jak to w biznesie - pojawia się brak zasad i sentymentów. Tytułowy bohater jest ukazany jako człowiek szukający wszędzie spisków, owładnięty manią prześladowczą. Pod względem intelektu jest geniuszem, natomiast w sferze uczuciowej - małym człowiekiem. I - jak to mawiał klasyk - "potrafi wbić zardzewiały nóż w plecy" nie tylko wrogom, ale również swoim przyjaciołom czy też matce swojego dziecka. Jego postawa skłania do myślenia, czy warto osiągnąć sukces materialny kosztem życia osobistego i braku przyjaciół. Wszystko to jednak było już przedstawione w "The Social Network", więc pod tym względem film Sterna jest obrazem nieco wtórnym.

Niestety kuleje wątek osobisty Jobsa. Film ślizga się po jego życiu prywatnym i pokazuje je powierzchownie. Niby dowiadujemy się, że jest on fatalnym ojcem (nie uznaje swojej córeczki), po latach widzimy go jednak razem z latoroślą jako wzorowego ojca, co rodzi wątpliwości, skąd nastąpiła taka nagła przemiana. Brak Billa Gatesa (jest wspomniany w fabule, ale nie ma dla niej większego znaczenia), który jako szef Microsoftu intensywnie rywalizował z Jobsem, jest też rozczarowujący. Również sama końcówka filmu, gdy Jobs wraca do firmy, która się go tak chętnie pozbyła, jest mało przekonująca.

Pomimo braków, o których napisałem powyżej, muszę przyznać, że film się ogląda nieźle i pod względem czystej rozrywki oceniam go dobrze. Natomiast czuję niedosyt związany z wątkiem osobistym Jobsa. Niewykluczone, że dopiero Aaron Sorkin, stworzy coś bardziej kompletnego, bo podobno to właśnie scenarzysta wspomnianego już "The Social Network" ma się zająć za rok biografią twórcy Apple.


2 komentarze:

  1. Steve Jobs był wizjonerem. Dbał o swoje projekty, jak o nic na świecie. One miały budzić podziw, być odpicowane do granic możliwości, a tłumy miały moczyć się w pidżamy, na sam widok nowych produktów marki Apple. Szkoda, że chłop nie dożył by położyć łapę na filmie o swojej osobie.
    Przedstawiony tu Steve to ćpun, dupek i geniusz w jednym. Rozumiem, że takie było założenie, że tak mogło być naprawdę, ale w rękach nieudolnego reżysera – za jakiego możemy uznać totalnie anonimowego Joshua Michaela Sterna - minus i minus, plusa nie zrobi. Wziął najgorsze motywy z „genialnego Jobsa”, narzucając pompatyczny klimat jego wypowiedziom – często budzącym odmienne odczucia od oczekiwanych – i wylądował gdzieś w oddali, od „fajnego dupka”, jakim był chociażby Zuckerberg w „Social Network”. Kutcherowy Jobs nie jest ciekawy. Kutcherowy Jobs szybko się nudzi. U Kutcherowego Jobsa nikt nie chciałby pracować. Kutcherowemu Jobsowi najchętniej dalibyśmy w ryj. Największym atutem Ashtona jest charakteryzacja, a w to wkład miał raczej niewielki. Za oddanie się w ręcę wizażystów, Oscarów się nie dostaje. Nie dał plamy, ale umówmy się, to miało otworzyć mu drzwi do ciekawszych ról – ba, nawet wyróżnień Akademii - odciągnąć na jakiś czas od komedyjek... do których powrót może być natychmiastowy. Odbiór tego filmu/jego kreacji, nie wróży lepszych dni.
    „Biografia” w przyspieszonym tempie. Tu stworzył to, tam dał takie promo, z tymi się pokłócił, jest bohaterem, kochajcie go. Zapamiętasz jakąś scenę? Nie. Jakiś tekst? Nie. Przyczepisz łatkę reklamy Apple’a i odwrócisz się na pięcie, nie wynosząc absolutnie nic! Wszystko pocięte na losowe sceny z jego życia, nie trzymające się kupy. Jeśli ktoś wpadłby z tym scenariuszem do Hollywood, ale zamiast tytułu Jobs, byłby fikcyjny komputerowy geniusz, to wykopaliby gościa z biura i wrzucili kartki do niszczarki. Oczekiwania były spore. Wyszedł mały potworek. iPOTwór – 3/10

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie ten film to katastrofa. Trudno o wdzięczniejszy temat niż życie Steva Jobsa i nie spodziewałem się że można go tak spieprzyć. Chaotyczny sposób opowiadania, przypadkowe, nieprawdopodobne sceny raziły mnie już od samego początku. Niemniej największym rozczarowaniem było to, że scenariusz kompletnie pominął okres od wylania Jobsa z Apple do jego powrotu. Co sprawiło, że za drugim razem odniósł tak spektakularny sukces, jak się zmienił? Ani to portret, ani analiza, stracone dwie godziny. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze wróci do tematu i podejdzie do niego z należnym szacunkiem.

    OdpowiedzUsuń