sobota, 15 grudnia 2012

Wyścig z czasem ****

Czas to pieniądz to frazes bardzo wyświechtany i oczywisty. W filmie "Wyścig z czasem" Andrew Niccola nabiera on jednak dodatkowego znaczenia, bowiem determinuje ludzkie istnienie i staje się jedyną walutą ważną w życiu.

Akcja filmu dzieje się w przyszłości, gdzie wprowadzono reglamentację czasu do przeżycia, w wyniku której ludzie przestają się starzeć w wieku 25 lat. Czas ten można oczywiście wydłużyć, ale warunkiem jest sprawne dysponowanie i handlowanie minutami i godzinami, co oczywiście stawia ludzi bogatych w uprzywilejowanej sytuacji. W świecie tym poznajemy Willa (Justin Timberlake), który niesłusznie oskarżony o zabójstwo innego człowieka i kradzież jego czasu, porywa córkę miliardera - Sylvię Weis (Amanda Seyfried). Ich tropem rusza Strażnik Czasu - Raymond Leon (Cillian Murphy).

Film, jeżeli chodzi o konstrukcję fabularną, przypomina mi "Wyspę". Tam również dwójka głównych bohaterów (Ewan McGregor i Scarlett Johansson) buntowała się przeciwko istniejącej rzeczywistości i próbowała ją zmienić. W "Wyspie" bohaterowie jednak bardziej myśleli o przetrwaniu. Tutaj Will i Sylvia dodatkowo "bawią" się w obrońców uciśnionych, zabierając czas bogatym i rozdając go biednym. W "Wyścigu" nie ma zbyt dużo efektów specjalnych, co go odróżnia na plus w stosunku do "Wyspy", za to na pewno tam lepiej wypadł duet aktorski McGregor - Johansson. Timberlake nie jest z mojej bajki, ale przynajmniej nie raził mnie i grał przyzwoicie, co w przypadku mojej wrodzonej awersji do niego jako piosenkarza, jest komplementem. Seyfried wygląda zupełnie inaczej niż w innych filmach (ciągle mam w pamięci jej rolę słodkiej blondyneczki z "Mamma Mia"), w roli córki milionera jest ładnym tłem dla toczącej się akcji. Chociaż na pewno do talentu wspomnianej już Johansson, jednak "trochę" jej brakuje.

Ostatnio oglądalem sporo filmów, w których bardzo wyraziście wypadały postacie "schwarzcharakterów". Role Toma Hardy'ego w ostatniej części "Batmana", Guya Pearce'a w "Gangsterze" czy Javiera Bardema w "Skyfall" zapadają w pamięci. W przypadku Cilliana Murphy'ego nie mam takich odczuć. Jego bohater nie przeraża i w gruncie rzeczy nie sprawia większych problemów dla głównych bohaterów. Pewnie to kwestia scenariusza i słabo zarysowanej roli, bowiem Murphy to aktor ze sporym potencjałem.

Rzeczywistość jest tutaj przedstawiona nieco stereotypowo. Biedni są pokazani w filmie jako bardziej szczęśliwi, potrafią łatwiej dysponować swoim czasem, gdzie wystarcza im zwykła "dobowa norma", aby żyć. Bogaci (poza Sylvią) są zepsuci i egoistyczni. Ciekawie było natomiast pokazane "kupowanie czasu" po 25 roku życia. I tak matka bohatera granego przez Timberlake'a pomimo że była pięćdziesięciolatką, to ze względu na "transfer czasu" wyglądała jak jego rówieśnica. Podobnie było z matką i ojcem Sylvii. Było to niewątpliwie śmieszne, ale też skłaniające do refleksji, że w przypadku "zakupu długowieczności" świat stanąłby na głowie i prędzej czy później rozpadłby się, bo ludzie nie wytrzymaliby ze sobą tak długo.

Słabsze chwile w filmie to pewne nieścisłości - jak Sylvia biegająca i ruszająca w "akcję" w szpilkach, brak telefonów komórkowych (trochę dziwne, zważywszy na to, że akcja dzieje się w przyszłości), no i niewyjaśniony motyw śmierci ojca Willa (w połowie filmu wydawało się, że będzie to ważny wątek dla filmu).

Mimo to ogląda się go nieźle. Akcja toczy się w dobrym tempie, nie jest nudno i na pewno nie mam poczucia straconego czasu. No i okazało się, że Timberlake jest dla mnie bardziej do wytrzymania jako aktor niż piosenkarz ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz