czwartek, 2 sierpnia 2012

Mroczny Rycerz powstaje *****

Jestem dużym fanem filmów o Batmanie. Dotyczy to jednak dwóch pierwszych części w reżyserii Tima Burtona z Michaelem Keatonem w roli tytułowej. Następne historie były już słabsze i dopiero Christopher Nolan "zwrócił" temu bohaterowi życie. Chociaż przyznaję, że o ile "Batman - Początek" był dla mnie filmem dobrym, ale nie takim, który będę wspominał po latach, to już "Mroczny Rycerz" takim dziełem się stał.

"Mrocznego Rycerza..." od początku ogląda się znakomicie. Pierwsze półtorej godziny to pokaz czystej, doskonałej rozrywki, przy której nie sposób się nudzić. Są i efekty specjalne (na szczęście nie dominują nad fabułą), ciekawy wątek, świetnie zarysowane postaci oraz jeszcze bardziej dynamizująca akcję, poruszająca muzyka Hansa Zimmera. Kolejna godzina to już dzieło głębsze, odwołujące się bardziej do przeszłości życia Bruce'a Wayne'a (jak chociażby przewijający się bohaterowie z poprzednich części trylogii). Film pozbywa się lekkości i zabawności z początku, robi się bardziej mroczny i ma zaskakujące zakończenie.

Nie wiem czy Nolan zrobił to przypadkowo czy też nie, ale w filmie jest wiele nawiązań do innych obrazów kinematografii. Walka policji ze zbirami Bane'a i sam jego pojedynek z Batmanem przypominają mi nieco epicki rozmach walk z "Gangów Nowego Jorku" i konfrontację Daniela Day Lewisa z Liamem Neesonem (pojawił się w epizodzie filmu). Motyw z dwiema kobietami, kręcącymi się wokół Batmana/Wayne'a - to też stary jak świat chwyt wykorzystywany chociażby z serii o Bondzie. Z kolei sceny na moście przypominają mi świetnie przedstawioną pod względem realizacyjnym scenę bitwy o most Golden Gate w San Francisco, w opisywanej przez Mr. White'a "Genezie planety małp". A sam Bane to miks przypakowanego dresa, z maską Hannibala Lectera i głosem Dartha Vadera. Ale nie ma tutaj kalki innych filmów. Nolan ma swój własny, niepowtarzalny styl. I - co najwyżej - umiejętnie powiela pewne efekty z innych filmów, robiąc to nawet lepiej od swoich poprzedników.

Co należy cenić w filmach Nolana to fakt, że świetnie łączy rozrywkę z nieco ambitniejszym kinem. Motywem przewodnim (tak jak w poprzednich częściach tej serii) jest walka Wayne'a ze swoimi duchami przeszłości i słabościami. Ciekawy jest też wątek związany z mechanizmami sprawowania władzy przez państwo. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że lepiej żyć w skorumpowanym świecie, w którym jest jednak pewien porządek i ład, niż funkcjonować w świecie anarchii, jak to jest ukazane w momencie przewrotu dokonanego przez Bane'a. W Gotham rządzonym przez przeciwnika Batmana króluje bezprawie, a role sędziów przyjmują dawni wrogowie naszego dzielnego nietoperza.

Świetnie grają aktorzy. Bale utwierdził mnie w przekonaniu, że jest idealnym odtwórcą Batmana (chociaż zawsze będę miał sentyment do Keatona). Tom Hardy jako Bane zdaje egzamin. Nie jest aż tak genialny jak Heath Ledger w roli Jokera, ale w przeciwieństwie do Ledgera nie dominuje nad fabułą, tylko potrafi się umiejętnie do niej wpasować. I pomimo to i tak pozostać w pamięci. Mam pewien dylemat z oceną Anne Hathaway w roli Catwoman. Z jednej strony jest niezwykle zabawna, wdzięczna i świetnie prezentuje się w obcisłym kostiumie. Z drugiej jednak strony brakuje mi w niej... kotki (jej kostium przypomina bardziej wdzianko jakiejś wonderwoman, a nie kocicy). No i brak słynnego "miau" (pamiętna Michelle Pfeiffer z dawnej wersji świetnie potrafiła to oddać) stanowi dla mnie pewien niedosyt. Aktorzy drugiego planu (Oldman, Caine, Freeman) nie stanowią tła, tylko wzbogacają fabułę i wartość filmu. Nieźle wypada również Gordon-Levitt w roli młodego policjanta Johna Blake (jeśli będzie kontynuacja Batmana, to mamy nowego Robina). Chyba jedyna rola, która mnie nieco zawodzi, to postać Mirandy Tate w wykonaniu Marion Cotillard. Francuska aktorka gra za bardzo teatralnie i wypada blado wobec kreacji innych osób.

Pomimo pewnych logicznych nieścisłości (nie chcę pisać jakich, aby nie psuć frajdy z oglądania) film uważam za świetny i żałuję, że to już koniec Batmana w wykonaniu Nolana. Reżyser, co prawda, zostawił pewną furtkę swoim następcom, ale wątpię, aby była szansa na dzieło na podobnym poziomie. Póki co możemy rozkoszować się jego kunsztem i najlepszym filmem wakacji.

Chyba najlepszy trailer jaki znalazłem w sieci, z niezwykle dowcipnym zakończeniem:



2 komentarze:

  1. Przyznaje ogląda się to nieźle... ale gdzie mrok, gdzie głębia... Zamiast "czarnego kina" dostajemy kolejną wersję "Armageddonu" z łopoczącymi amerykańskimi flagami i nietoperzem latającym w dzień. Po świetnym "Mrocznym rycerzu" dla mnie duże rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najsłabsza z części, ale nawet najsłabszy Nolan nokautuje rywali ...
    Panie Nolan - czekamy na serię o Supermenie (były już zajawki) :)

    OdpowiedzUsuń