poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Jeff, Who Lives at Home ***

Minimalistyczny komediodramat braci Duplass. Tytułowy Jeff (Jason Segel, aktor, który według mnie bez względu na scenariusz gra zawsze tą samą postać), jest żyjącym na garnuszku mamusi (Susan Sarandon) 30-latkiem, spędzającym całe dnie w piwnicy na popalaniu zioła i analizowaniu głębi filmu "Znaki", w którym według niego znajduje się klucz do istoty wszechrzeczy. W dniu swoich urodzin mama Jeffa prosi go, by z tej okazji znalazł w sobie na tyle determinacji by dokonać niezwykle prostej naprawy od dawna zepsutej żaluzji. Jeff niechętnie, ale niezwykle dzielnie postanawia się podjąć zadania i wyrusza z domu uruchamiając fabułę, w która wmieszają się jeszcze jego brat z małżonką (Ed Helms i Judy Greer).

Gdy po niespełna 83 minutach (to akurat lubię, nie rozumiem, czemu teraz normą stają się filmy trwające po 2,5h) zaczynają lecieć napisy końcowe, można w duchu wyrazić wdzięczność autorom, że uświadomili nam, że dopiero w sytuacjach ostatecznych jesteśmy wstanie docenić najbliższych, że od czasu do czasu trzeba strzepać kurz codzienności z naszych relacji, by nie stracić kontaktu z tymi, na których naprawdę nam zależy. Tak piękna to prawda zaiste, niemniej wałkowana już tyle razy, że gdyby do niej ograniczyć ten film, to pewnie skończyłby z dwoma gwiazdkami, bo humor tu jak na komedię dawkowany jest raczej oszczędnie, forma nie przesadnie wyszukana, kreacje aktorskie za serducho specjalnie nie łapią, a i jak na "feel good movie" pozostawia dziwne poczucie że to wszystko mocno naciągane.

Skąd więc trzy? Za paradoksalnie niedotrzymaną obietnicę. Obietnicę którą już na początku składa sama postać Jeffa. To poczucie tracenie życia w zwykłej szarej codzienności, tego że gdzieś jest jakaś głębsza prawda, która nam umyka, szukanie sensu istnienia. Bohater ostentacyjnie wyrzeka się "klasycznej" drogi do szczęścia, która symbolizuje jego brat (żona, dom itd. itp.) i popalając jointy próbuje rozpoznać znak od wszechświata, pokazujący mu "jak żyć". Jest to postać i karykaturalna, wszyscy mają go dość i nagabują by się ogarnął, i tragiczna, gdy sam przyznaje bratu, że to czekanie na znak wcale nie czyni go szczęśliwym. Niestety autorzy by uniknąć konieczności wyciągania jakichkolwiek głębszych wniosków, mrugają do nas porozumiewawczo, że te pozory głębi to jedna wielka ściema, i fundują nam niezwykle melodramatycznym finał w którym wyczekiwany znak się w końcu pojawia, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Szkoda, bo tak niewiele twórców próbuje zmierzyć się z tymi problemami, które nurtują na pewno niejednego 30-latka, nawet jeśli nie stać go by spędzać całe dnie na dumaniu odpalając jednego blanta od drugiego. No nic jak widać sami ciągle odpowiedzi szukają.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz