środa, 25 kwietnia 2012

Medium **

Clint Eastwood jako reżyser nie boi się podejmować w swoich filmach trudnych tematów. Eutanazja, rasizm - m.in. te zjawiska były przedstawiane w jego poprzednich dziełach. Teraz Eastwood postanowił się rozprawić z problematyką życia po śmierci.

Zaczyna się od mocnego uderzenia, bowiem od fali tsunami w azjatyckim miasteczku, gdzie w jego centrum pojawia się francuska dziennikarka, Marie (Cecile De France). Udaje się jej cudem przeżyć. Doznaje jednak wizji, w trakcie której przez chwilę znajduje się po "drugiej stronie rzeki". Później akcja przenosi się do San Francisco, gdzie poznajemy pozornie przeciętnego robotnika budowlanego George'a (Matt Damon), który jest jednak obdarzony - dla wielu darem, dla siebie przekleństwem - zdolnością komunikowania się ze zmarłymi. Mamy i trzeci kontynent, Anglię, gdzie śledzimy losy dwóch bliźniaków - Marcusa i Jasona, z których jeden ginie. Temat śmierci przewija się zatem we wszystkich wątkach, a historie tych trzech osób są toczone równolegle.

Pierwsze 30 minut filmu jest naprawdę obiecujące. Wątki są interesujące i przez chwilę odniosłem nawet wrażenie, że Eastwood w kwestii konstrukcji filmu będzie próbował zrobić coś na miarę filmów Alejandro Gonzáleza Iñárritu, który w swoich obrazach często łączy różne wątki i postaci w jedną spójną całość. W pewnym sensie tak się dzieje, ale trudno porównać ten zabieg do chociażby "Amores Perros" czy nawet "Babelu". Przede wszystkim film w pewnym momencie robi się tak nudny, że oglądając go musiałem zmienić pozycję z leżącej na siedzącą, żeby nie usnąć. Niestety główny motyw, czyli życie po śmierci, schodzi jakby na drugi plan, a film staje się melodramatyczny i bardziej nastawiony na wyciskanie łez niż próbę zgłębiania tego, co się dzieje po śmierci. Oczywiście wszystkie trzy postaci spotykają się pod koniec filmu (ach ten cudowny, hollywoodzki zbieg okoliczności) i w mniejszym lub większym stopniu znajdują ukojenie w swoim otoczeniu.

Zastanawiałem się po filmie czy wniósł on coś nowego do mojego postrzegania zaświatów i mogę powiedzieć, że nie. Wierzę w życie po śmierci, ale jestem sceptycznie nastawiony do jasnowidzów czy wróżek i "Medium" mojego stosunku do takich zjawisk nie zmienił. A sam film potraktowałem bardziej w kategoriach nudnej, bez większego poczucia humoru i polotu bajki, a nie czegoś, co chociaż lekko zmieniłoby mój światopogląd.

Wolę Eastwooda z "Gran Torino" czy z "Za wszelką cenę" i mam nadzieję, że stary, poczciwy Clint weźmie się następnym razem za to, co wychodzi mu najlepiej i w czym jest po prostu prawdziwy. A melodramaty czy bajkowe historie niech zostawi innym.



1 komentarz:

  1. Oglądając ten film zastanawiałem się, ile razy Jason Bourne powtórzył I'm sorry ?
    A film nawet ciekawy, ale sama końcówka bardzo sztuczna i taka wymuszona...

    OdpowiedzUsuń