czwartek, 12 kwietnia 2012

Listy do M. **

Komedia romantyczna to nie moja bajka filmowa. Ale na pewno umiem docenić urok takich filmów i wyróżnić kilka pozycji. Tyle że jak weźmiemy pod uwagę "polskie podwórko", to dzieła tego typu są z reguły koszmarne. "Listy do M." da się obejrzeć, ale więcej dobrego o dziele Mitji Okorn napisać nie mogę.

Reklamowane jako polskie "Love Actually" - oczywiście tak jak brytyjski hicior - kręcą się wokół klimatu świąt i mają wielu bohaterów. W filmie roi się od gwiazd. Nie chce mi się tutaj - prawdę mówiąc - wymieniać wszystkich znanych aktorów, którzy zagrali w tej komedii. Powiem tylko, że najlepsi dla mnie są Maciej Stuhr i Roma Gąsiorowska. Po prostu widać po nich, że nie wpadli w serialową manierę i umieją grać - nawet w mało ambitnym repertuarze. Reszta gwiazd i "gwiazdek" niczym się nie wyróżnia (jak Piotr Adamczyk czy Agnieszka Dygant) lub jest niedopasowana do swoich ról (Paweł Małaszyński czy Agnieszka Wagner). Oczywiście w filmie nie mogło zabraknąć najpopularniejszej - obok Moniki Olejnik - "szpary zębowej" w Polsce, czyli Tomasza Karolaka, który gra wszędzie i wszystko, co się da. Tym razem na szczęście Karolak nie irytuje i nawet momentami śmieszy.

Fabuła i scenariusz w takich filmach schodzą na drugi plan i tak było również tym razem. Mamy tutaj kilka par, które przechodzą kryzysy lub zakochują się w sobie. Oczywiście świąteczny klimat pomaga im w przezwyciężaniu swoich słabości i uświadamia, że rodzina i druga połówka jest najważniejsza. Wszystko to jest opakowane typowym tvn-owskim pudrem i lukrem, tzn. Warszawa jest przedstawiona jako piękne i bogate miasto, bohaterowie w większości żyją w luksusowych mieszkaniach, są eleganccy i ogólnie wszystko jest cacy. Trudno się może aż tak bardzo czepiać twórców o to, że przedstawiają polską rzeczywistość w różowych okularach, bo w końcu w okolicach świąt każdy potrzebuje trochę bajkowego nastroju. Ale jednak przydałoby się ciut więcej realizmu - w końcu żyjemy w Warszawie, a nie w Nowym Jorku czy Londynie. No i mój podstawowy zarzut do filmu - jest dla mnie mało śmieszny. W zasadzie tylko niektóre sceny są zabawne, głównie ze Stuhrem i muszę przyznać - o zgrozo! - z Karolakiem, poza tym większość dialogów jest drętwa i serialowa. Chociaż na pewno plusem filmu jest to, że obejrzałem go w całości bez zażenowania (co w przypadku kilku "komedii" z ostatniego roku było niemożliwe). A to już w dzisiejszych czasach spora wartość.

Ogólnie, jeśli ktoś jest wyznawcą przejaskrawionych komedii romantycznych, to z pewnością spodoba mu się ten film. Ja fanem takiego gatunku nie jestem i na pewno po obejrzeniu "Listów do M." się nim nie stałem.

Zwiastun do filmu, w którym oprócz pary Stuhr-Gąsiorowska, najlepsza jest muzyka.

4 komentarze:

  1. Film trzeba oglądać w okolicy Bożego Narodzenia, wtedy wpada się w świąteczny nastrój i podchodzi mniej krytycznie do życia i .. filmu:) Obejrzany w grudniu, jak na polską komedię, wydał mi się nie najgorszy. Czy spojrzenie na Warszawę jest optymistyczne? Mamy wątek, nieskopiowany z "Love Actually", związany z alkoholizmem i zaniedbanym dzieckiem, więc nie jest aż tak "różowo". A że miasto zaprezentowane jest z dobrej strony to mnie akurat cieszy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Listy do M" miałem średnią przyjemność oglądać - w sumie to z przymusu;) - i powiem szczerze, że do "Love Actually" to tej komedii bardzo daleko (chyba miało być blisko?). Ale ogólnie można się rozmarzyć i nawet... zapomnieć:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Film mi się nawet podobał choć fanem gatunku nie jestem.
    Fanem W-awy też nie jestem, ale to chyba fajnie, że zaprezentowano stolicę jako ładnie miasto, NY czy Londyn też nie są tak ładne jak na filmach, ale tam już dawno nauczyli się sprzedawać je jako coś niesamowitego i wspaniałego a u nas jak zawsze. Najlepiej żeby robili filmy o patologi na Pradze wtedy jest ok. Nie lubię filmów w których wszyscy są ustawieni mają super mieszkania, samochody i są pismakami, prawnikami itp. ale tutaj było to w mojej opinii wyważone (przynajmniej nikt nie pracował w kobiecym piśmie jak w większości polskich komedii) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. niestety nie mogę zrecenzować całego filmu, ponieważ mniej więcej w połowie zasnąłem (może niech to będzie recenzją).

    No cóż - wolę oglądać wiadomości nadawane przez północnokoreańską telewizje, niż polskie komedie romantyczne, w stylu tych Listów do M., Nigdy więcej kochanie, Nie mów nic, itd. itd. bla bla bla. Same tytuły są tak idiotyczne, że nie sposób ich zapamiętać. Przewidywalne, pokazujące innych kraj niż ten który widzę za oknami mojego katowickiego mieszkania, przesłodzone, źle zagrane, skopiowane, porażająco nudne, mało śmieszne. Do tego nachalnie reklamowane jako najlepsza komedia ostatnich lat. Proszę Was, litości.
    Sorry - ale wolę po raz setny obejrzeć alternatywy4, zmienników, niż tracić czas na polskie komedie romantyczne.




    OdpowiedzUsuń