wtorek, 18 lutego 2014

All Is Lost ****

Drugi, po "Chciwości", film J.C. Chandora, choć znalazł się w konkursie głównym Cannes, wygrał Złotego Globa w kategorii muzyka i zebrał świetne recenzje krytyków na całym świecie, nie wszedł jednak w Polsce do szerszego obiegu. Dystrybutorzy zapewne nie wierzyli w jego sukces, gdyż prezentuje on radykalnie inne podejście do tematu samotności i walki o przetrwanie rozbitka od standardowo praktykowanego przez Hollywood, a którego świetnym przykładem jest chociażby aż dziesięciokrotnie nominowana w tym roku do Oscara "Grawitacja".

Film otwiera scena, w której obserwujemy swobodnie dryfującą po morzu tratwę i słuchamy monologu będącego, jak się możemy domyślać, listem pożegnalnym próbującego się na niej ratować człowieka. Nie ma on już sił i świadomy tego, że nie przetrwa żegna się z najbliższymi. To pierwszy i zarazem ostatni moment, w którym twórcy pozwolą nam "zajrzeć" w duszę głównego bohatera, poznać jego myśli. Odkąd w następnym ujęciu przeniesiemy się w czasie osiem dni wcześniej, do feralnego poranka, gdy obudził go huk kontenera uderzającego w burtę łodzi, którą podróżował samotnie po Oceanie Indyjskim, będziemy mogli jedynie przyglądać się z pewnego dystansu jego zmaganiom z żywiołem.

Bohater nie tylko nie wygłasza przemówień do przedmiotów ani nie dostarcza swoich przemyśleń "z offu". My nic o nim nie wiemy. Nie wiemy jak się nazywa (w końcowych napisach widnieje jako "nasz bohater", z ang. "our man"), skąd pochodzi. Możemy oczywiście wyciągać wnioski na podstawie tego co widzimy. Nie wydaje się przypadkiem, że gra go Robert Redford. Dawny symbol seksu, nadal jest przystojny, mimo lat. Co autorzy dobitnie pokazują, w nieco absurdalnej scenie golenia się w obliczu nadciągającego sztormu, przywiązuje dużą wagę do swego wyglądu. Choć, jak dowiadujemy się z listu otwierającego film, ma bliskich, to zdecydował się na samotną podróż. Jest zamożny, na łodzi niczego nie brakuje, nie wydaje się przed niczym uciekać, ta podróż, i samotność z nią związana była wyborem nie przymusem. Widzimy jak działa w obliczu zagrożenia, jest chłodny, opanowany, nie dokonuje pochopnych decyzji, metodycznie wykonuje to co sobie zaplanował. Poddany niemalże Hiobowej próbie, nie marudzi, nie szuka winnych, do samego końca nie traci determinacji i woli walki o siebie. Gdy po kolejnym niepowodzeniu wykrzyczy w końcu bluźnierstwo, uwalniając ogrom kłębiących się emocji, chyba wszyscy oglądający czują ulgę.

Przez samą tematykę "All is lost" przywodzi na myśl dzieła Hemingwaya, Conrada, a specyficzna narracja wydaje mi się, że jeszcze te skojarzenia potęguje. Niewiele obrazów skłania do rozważań nad kruchością ludzkiego istnienia, jak widok małej łódki miotanej przez fale wzburzonego oceanu. Do całego tego bagażu kulturalnego J.C Chandor dodał od siebie parę symboli odwołujących się bezpośrednio do naszych czasów. "Nasz bohater" to biorąc pod uwagę jego postawę (i fakt że gra go Robert Redford) praktycznie ideał mężczyzny zachodu. Kontener, który uszkodził jego łódź pochodzi najprawdopodobniej z Chin, a wypływają z niego dziecięce buciki. Znaczące są też obrazy, gdy ogromne kontenerowce mijają beznamiętnie maleńką, dryfującą tratwę z desperacko wzywającym pomocy rozbitkiem, czy chociażby finałowa scena, której oczywiście nie mam zamiaru zdradzać. Starcie wschodu z zachodem, krytyka globalizacji? Każdy widz zinterpretuje to wszystko po swojemu.

Mimo że "All is lost" opowiada historię nie raz już przez nas słyszaną, to robi to na swój sposób, językiem czysto filmowym (obrazem) i dzięki temu jej symbolizm jest chyba nawet bardziej dosadny niż literackich pierwowzorów. Ponieważ film nie odniósł sukcesu komercyjnego, raczej nie uda mu się rozepchać ram skostniałego gatunku, ale myślę, że warto go zobaczyć. Również dla świetnej, choć nie docenionej przez akademię, roli Roberta Redforda, który musiał udźwignąć cały film na swoich barkach i praktycznie przez 105 minut nie schodzi z ekranu.


1 komentarz:

  1. Obejżałem i chyba długo do niego nie wróce. Choć jest kilka kwestji w tym obrazie które mnie pociagają. Ale nie żałuje, że go mam i obejżałem. Pozdrawiam Oglądający w LACZKACH Andi
    p.s. Chyba będą musiał dla przeciwwagi znowu obejżećMastre and Commander z Russellem Crowe, a może potem coś o Bounty Hej

    OdpowiedzUsuń