"Chciwość" J.C. Chandora przedstawia wszystkie te zjawiska w mniejszym lub większym stopniu. Film opowiada o kryzysie potężnej firmy inwestycyjnej na Wall Street, co może skutkować jej bankructwem i fatalnymi konsekwencjami dla gospodarki i finansów Stanów Zjednoczonych. Na trop afery, która może przynieść poważne straty, wpada młody analityk finansowy Peter Sullivan grany przez Zacharego Quinto (czy tylko mi przypomina on Cesca Fabregasa, czy cały czas jeszcze za bardzo żyję Euro 2012? ;)
Już sam początek jest mocny. Z pracy zostaje zwolniony szef Petera - Eric Dale (grany przez Stanleya Tucciego). W momencie jego odejścia widzimy całą bezduszność machiny biurokratycznej, czyli brak poszanowania dla zasług, stażu pracy, zero prywatności (wszyscy pracownicy siedzą w open space, gdzie praktycznie można wszystko zobaczyć i usłyszeć), wreszcie brak solidarności zawodowej. Dale zostaje wyrzucony ze skutkiem natychmiastowym z pracy, traci od razu służbowy telefon komórkowy, z dnia na dzień staje się nikim. W filmie są też inne smakowite momenty mówiące o współczesnym świecie. Chociażby świetna scena, gdy bohaterowie grani przez Demi Moore i Simona Bakera jadą windą, poruszając trudne tematy, a obok nich stoi niczego nieświadoma sprzątaczka, nie mająca zielonego pojęcia, że jest świadkiem poważnej dyskusji na temat przyszłości finansów Stanów Zjednoczonych. Jest to trafne odzwierciedlenie rzeczywistości, bo ile razy słuchamy wywodów ekonomicznych speców, nie zdając sobie do końca sprawy z powagi sytuacji, dopóki rzeczywisty problem nas nie dosięgnie?
Znakomicie wypadają też sceny pomiędzy bohaterami granymi przez Kevina Spaceya (po fatalnej komedii "Szefowie wrogowie" znowu uwierzyłem w wielkość tego pana) i Jeremiego Ironsa. Pierwszy z nich początkowo bardziej żałuje swojego chorego psa niż zwalnianych ludzi. Później pojawiają się w nim skrupuły i rozterki. Drugi jest już na tyle zepsuty, że nic go zupełnie nie rusza. W ogóle aktorstwo w filmie jest na wysokim poziomie.
Film wymaga dużego skupienia i - prawdę mówiąc - myślę, że jeśli chce się wyłapać wszystkie niuanse i smaczki w nim zawarte, to należy go obejrzeć przynajmniej ze dwa razy. W każdym razie ja musiałem sobie później pewne sceny odtwarzać raz jeszcze, żeby wyłapać ich sens. Nieporozumieniem jest dla mnie nazywanie tego filmu thrillerem - bowiem nie ma w nim żadnych elementów typowych dla tego gatunku. Niewątpliwie zabrakło mi w tej historii skupienia się bardziej na jednym bohaterze, a nie na wielu - jak czyni to ten dramat. Wszystkie główne postaci są wyraziste, ale nie udaje nam się do końca ich poznać, zrozumieć motywy ich działań (chociaż tytuł filmu odnosi się na pewno do motywów zachowań postaci odgrywanych przez Ironsa i Bakera). W pewnym momencie znika mi młody analityk, który pod koniec filmu ma dostać propozycję awansu od "szefa wszystkich szefów" granego przez Ironsa. Czy ambitny i inteligentny Sullivan zachowa swoją tożsamość? Czy też zostanie pochłonięty przez bezduszne i brutalne mechanizmy władzy? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi, bowiem film nie daje gotowych recept ani nie moralizuje. Pozostawia tylko widza w sporej zadumie, kto tak naprawdę nami rządzi i jak tzw. elita potrafi manipulować przeciętnymi pożeraczami chleba. Niewesoła to niestety refleksja. Ale czy dzieło Chandora odkrywa pod tym względem Amerykę? Nie wydaje mi się. Tak czy siak - film warty obejrzenia.
"Ich troje" w windzie ;)
Szeregowy makler odkrywa, że firma stoi na skraju przepaści, a góra niby o niczym nie wiedziała?
OdpowiedzUsuńBzdura. Kierownictwo grało ostro i bardzo ryzykownie, wiedząc, że w razie czego rząd ich uratuje (za pieniądze podatników zresztą), gdyż są "zbyt duzi, żeby upaść". Tyle w temacie.
Ja wcale nie uważam, że żałuje psa- wg mnie z ostatniej sceny wynika, że raczej swojego utraconego życia, po którym pozostał mu tylko
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)