czwartek, 18 kwietnia 2013

Arbitraż ******

Nie można powiedzieć, że Hollywood nie zajęło się tematem kryzysu finansowego z 2007 roku. Oliver Stone nakręcił drugą część świetnego "Wallstreet". Opisana przez Mr. Blonda "Chciwość" próbowała pokazać moment jego wybuchu w formie dreszczowca. Za temat wzięli się oczywiście również dokumentaliści na czele z twórcą otwierającego oczy "Inside Job" Charlesem Fergusonem. Choć praktycznie niezauważony w Polsce (mimo że współprodukowany przez polską wytwórnię Alvernia Studios) dramat/thriller Nicholasa Jareckiego nie odnosi się bezpośrednio do kryzysu, to daje świetny obraz ducha czasów, w których finansiści w majestacie prawa i bez żadnych konsekwencji dokonali chyba największego skoku na kasę w historii świata.

Robert Miller (Richard Gere) jest szefem i właścicielem prywatnego funduszu inwestycyjnego, gwiazdą rynku finansowego, "wyrocznią z Wallstreet". Poznajemy go, gdy akurat ziemia pali mu się pod nogami. Przez nietrafioną inwestycję, jeśli szybko nie sprzeda swojej firmy i zatka zdobytymi w ten sposób pieniędzmi dziury finansowej, skończy w więzieniu, a jego inwestorzy stracą wszystkie zainwestowane środki. Jest już praktycznie po słowie z prezesem wielkiego banku, ale z niezrozumiałych dla niego przyczyn negocjacje się przeciągają, a przyjaciel, który pożyczył mu pieniądze na czas audytu, zaczyna się niecierpliwić...

W otwierającej film scenie wywiadu telewizyjnego Robert Miller cytuje swojego nauczyciela z podstawówki, który mawiał: "Światowe wydarzenia obracają się wokół pięciu rzeczy: 'm','o','n','e','y' " i trafnie zauważa, że nieustanna pogoń za ograniczoną liczbą pieniędzy na świecie potrafi doprowadzić każdego do obłędu. Nicholas Jarecki, którego wizję trzeba traktować poważnie, bo wychował się w rodzinie nowojorskich finansistów, kreśli obraz świata, który już nie tylko kręci się wokół pieniędzy. Pieniądz jest w nim wszystkim. Zastąpił moralność, wyparł Boga. Gdy przytłoczony problemami Miller świętując swoje urodziny próbuje odwołać się do wartości rodzinnych, natychmiast budzi niepokój swoich dzieci i żony, czujących, że coś jest nie tak. Gdy opowiada córce o nietrafionej inwestycji, w chwili uniesienia, porównuje ją do Boga. Jarecki w można by powiedzieć "altmanowskim" stylu ukazuje całe uniwersum Roberta Millera, jego firmę, rodzinę, kochankę, przyjaciół. To świat, w którym nie ma miejsca na szczerość, każdy gra swoją grę, każdy ma swoją cenę. Każdy ma swój interes do ugrania i nie zastanawia się jakie mogą być konsekwencje jego działań dla osób trzecich. Jedyne co się musi zgadzać to suma na koncie.

O tym, że "Arbitraż" tak bardzo mi się podobał zdecydował przede wszystkim świetny scenariusz. Akcja jest tak gęsta, że dałoby się na jej podstawie nakręcić co najmniej kilku odcinkowy serial. Główny bohater musi stawić czoła kilku problemom naraz i dzięki umiejętnemu żonglowaniu wątkami Jarecki buduje napięcie, które nie opada ani na chwile aż do ostatnich ujęć. Pomaga w tym również prosta, ale budująca nastrój muzyka. Nie można opisując ten film nie wspomnieć o kreacjach aktorskich. Sposób w jaki Richard Gere wcielił się w magnata finansowego zasługuje na najwyższe uznanie. Wzbudza naszą sympatię, mimo że jest co najmniej kilka powodów, by nie polubić jego postaci. Grająca jego żonę Susan Sarandon, zapadła mi szczególnie w pamięć w jednej z najlepszych scen udawanego aktorstwa jakie widziałem na ekranie, gdy argumentując swoje postępowanie roni sztuczne łzy i rzuca "złamałeś serce naszej córeczki". Tim Roth pokazuje, że nadal jest w świetnej formie wcielając się w rolę cynicznego detektywa. Brit Marling, którą w tym filmie widziałem na ekranie po raz pierwszy, pokazała spory potencjał portretując inteligentną, ale życiowo jeszcze niedoświadczoną córkę Millera.

"Arbitraż" więcej niż broni się w kategorii kina gatunkowego. Oglądając go cały czas siedziałem na skraju fotela, zastanawiając się jak akcja potoczy się dalej, jakie jeszcze niespodzianki przygotował twórca. Co ostatnio rzadkie, osiągnięte jest to praktycznie bez użycia efektów specjalnych i daje nadzieje, że sztuka pisania scenariuszy nie całkiem jeszcze oddała pola specom od efektownych eksplozji. Myślę, że warto jednak rozpatrywać ten film również w szerszym kontekście, jako głos w dyskusji na temat kondycji dzisiejszego świata, portret pewnego środowiska, w momencie, gdy odcisnęło ono tak duże piętno na historii dziejów.

Swoim debiutem Nicholas Jarecki postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Jeśli będzie potrafił w przyszłości do niej chociaż doskoczyć, to pojawił się nowy twórca, którego dzieł będę oczekiwał z niecierpliwością.



2 komentarze:

  1. Dla mnie to chyba najlepszy amerykański film od czasów "Crash". Kwestią dyskusyjną jest czy 5*, czy też 6*. Może tylko nieco dziwić zachowanie córki bohatera granego rewelacyjnie przez Richarda Gere, która mając około 30 lat wierzyła, że jej tatuś dorobił się wszystkiego uczciwą pracą... Ale chyba jeszcze bardziej dziwi fakt, że ten film w ogóle nie pojawił się w polskich kinach.

    OdpowiedzUsuń
  2. A już myślałem, że tylko mnie się ten film spodobał :D fajnie jest nie być samemu ;)

    OdpowiedzUsuń