czwartek, 17 maja 2012

Kobieta na skraju dojrzałosci **

Film duetu Reitman-Cody, odpowiedzialnego między innym za głośne w swoim czasie "Juno". Muszę przyznać, że zwiodła mnie klasyfikacja tego filmu na IMDb - komedia, dramat. Może i jest tu parę scen, które mogą przywołać na usta uśmiech, ale koło komedii to ten film nawet na półce z kliszami nie leżał. To zrealizowany z pełną premedytacją i konsekwencją dramat psychologiczny, więc jeśli ktoś liczy na niezobowiązującą rozrywkę, radzą trzymać się z daleka.

Rzecz opowiada historię z ang. "prom queen", królowej balu maturalnego - najpiękniejszej laski w szkole, którą bardzo przekonująco portretuje Charlize Theron. Poznajemy ją, gdy nie ma już osiemnastu lat, tylko powoli dobija do czterdziestki i właśnie na jej email przyszła wiadomość od licealnej miłości, że o to narodził mu się potomek. Informacja ta wstrząsa ją na tyle, że z dnia na dzień wyrusza z metropolii, w której mieszka, w drogę do rodzinnego miasteczka, by odebrać to co, w jej mniemaniu, należy się jej.

Wydaje mi się, że w zamierzeniu twórców ten film miał być studium charakteru. Charakteru kobiety pięknej i świadomej swojej urody, która całe swoje dotychczasowe życie spędziła w kokonie przez tą urodę wytworzonym, w momencie gdy zaczyna ona pomału przemijać. Możliwe, że miał być również studium alkoholizmu "kobiet sukcesu", bo naprawdę ciężko jest znaleźć scenę, w której główna bohaterka nie jest po przynajmniej jednym głębszym lub na kacu. Piszę, że film miał być, a nie jest, gdyż brakuje w nim jednej szalenie ważnej rzeczy. Nie ma punktu odniesienia. Od pierwszego do ostatniego kadru śledzimy główną bohaterkę i jedyne co możemy zrobić, to wyciągać wnioski z tego co widzimy, wierzyć lub nie jej słowom. A problem jest taki, że ciężko wierzyć osobie, która ewidentnie ma problemy psychologiczne i oczywisty problem alkoholowy. Może mówi prawdę, a może zmyśla na poczekaniu. Dostajemy od autorów okno, przez które bez zbędnej sympatii, brutalnie możemy spojrzeć na kobietę, która wydawała się skazana na sukces, a jednak nie jest szczęśliwa i sobie ze swoim życiem nie radzi. Nie dostajemy jednak nawet próby analizy co poszło nie tak, co się stało, że znalazła się w tym miejscu, w którym ją widzimy.

Ponieważ raczej mam naturę naukowca niż podglądacza samo okno mi nie wystarcza i stąd tak niska ocena filmu, który jest naprawdę dobrze zrobiony, trochę po europejsku, i zagrany, ale pozostawił u mnie duży niedosyt i poczucie straconego czasu po obejrzeniu historii do której nie sposób się odnieść. Na plus filmowi można zaliczyć kreację komika Pattona Oswalta, jako inwalidy pędzącego bourbon w domowej piwnicy i dosadność z jaką pokazany jest proces, któremu poddaje się kobieta, by wieczorem wyglądać olśniewająco.



4 komentarze:

  1. W tym filmie można znaleźć (jeśli ktoś ma ochotę szukać...) aspekt psychologiczny, ale tak jak napisałeś/aś nie ma wyrazistego punktu odniesienia. Końcówka zaczęła się nieco rozkręcać. Miałam nadzieję na jakąś puentę, która podwyższy moją ocenę. Niestety, pojawił się tylko niedosyt.
    Jak zwykle nie zawiodłam się na Charlize, choć miała o wiele lepsze role w swoim życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chciałabym bronić tego filmu. Baaardzo mi się spodobał. Może dlatego, że sama stanowiłam dla siebie w nim punkt odniesienia, z racji tego, że jestem samotną 42-latką. Dla mnie wszystko w tym filmie zostało przedstawione w sposób jasny i precyzyjny. Współczesna kobieta "sukcesu" (przynajmniej chciałaby nią być), dla której wartości propagowane w mediach zdominowały życie....nie widzi, że jest nieszczęśliwa. Dostrzega to dopiero w momencie, gdy staje naprzeciw tych, którzy, według niej, żyją w nudny sposób, niczego nie osiągnęli i pewnie (w jej mniemaniu) są bardzo niezadowoleni ze swojego życia. Wtedy, w tym zetknięciu tych dwóch światów, dopiero dostrzega, że jest zupełnie odwrotnie, że to ci "nudni" ludzie pędzący "nudny" żywot, znaleźli szczęście, a ona....a ona nie... I może zmieniłaby się, może zrobiłaby coś z tym, ale nie pozwala na to jedna rozmowa z siostrą dawnego kolegi ze szkoły. Siostra kolegi mówi tylko to, co wie, że główna bohaterka chce usłyszeć i robi to dla siebie, wierząc, że może uda jej się wyrwać do dużego miasta. Głównej bohaterce jednak te parę słów wystarcza, słyszy to, co wcześniej sama przecież myślała. I wraca na stare tory myślenia....bo prostszy wydaje jej się ten powrót niż walka o zmianę wewnętrzną. I znów wierzy we własną wspaniałość i nieograniczone perspektywy, jakie otwiera przed nią świat niedostępny dla znajomych z jej rodzinnego miasteczka. Świat, który ich właściwie przecież nie obchodzi...
    A rola Charlize Theron.....rzeczywiście doskonała, fantastyczna. Bez niej film na pewno nawet w połowie nie byłby tak dobry. Ale tak już jest z wieloma filmami. Nie zawsze wystarczy historia, do niektórych ról potrzebny jest Aktor przez wielkie "A".

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie by było gdyby autorzy rzeczywiście konsekwentnie poszli w tą stronę. Ale przez to, że zrobili ze swojej bohaterki patologicznego kłamcę i alkoholika, po prostu nie czułem, że wiem o niej na tyle dużo by móc wyciągać takie wnioski.

    Myślę, że zdecydowanie przydałby się taki film o zderzeniu nieszczęśliwych ludzi sukcesu, ze zwykłymi szarymi ludźmi, którzy wbrew temu co wmawiają im media są zwyczajnie szczęśliwi, ale "Kobieta na skraju..." mnie nie przekonała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znów bronię filmu ;)

    Według mnie bohaterka filmu była alkoholiczką, bo w ten sposób właśnie ujawniało się jej nieszczęście. Pewnie wierzyła, że powinna być szczęśliwa, no bo przecież wyrwała się z małej mieściny do wielkiego miasta, jest piękna, wydano serię jej książek (fakt, że nie pod jej nazwiskiem)... Pozornie miała wszystko, od czego zależy szczęście (przynajmniej wg dzisiejszych kanonów). Ale kładła się i wstawała z kwaśną miną. Dlaczego? Pewnie sama nie wiedziała. Tylko to wyrywanie włosów i picie... Widz widział, jak jest nieszczęśliwa, ona nie.
    Dlaczego była patologicznym kłamcą? Też po to, żeby wmawiać sobie, że jest wszystko dobrze, że osiągnęła sukces. I żeby inni w to wierzyli - bo przecież ta wiara innych też była jej bardzo potrzebna. A tak naprawdę kłamstwo miało przykryć to, czego nie chciała w sobie widzieć i nie chciała, by inni to zobaczyli: pustkę wewnętrzną i poczucie niespełnienia.

    I myślę, że nie chodziło o to, by wierzyć w jej słowa lub nie. To nie ona przekazywała prawdę o sobie i swoim życiu, lecz wszystko to, co działo się z nią i wokół niej.
    Gdzieś pod sam koniec jest taka scena, kiedy bohaterka wyjeżdża z miasta. Słychać jej wewnętrzny monolog o tym, jak to znów otwierają się przed nią możliwości i coś tam jeszcze w tym rodzaju...już nie pamiętam. I słowa te zostały zderzone z obrazem przedstawiającym jej samochód w opłakanym stanie. Tak żałośnie zabrzmiały one na tle tego pokiereszowanego auta.... Tak pokiereszowanego jak pokiereszowane było jej życie.

    OdpowiedzUsuń