piątek, 25 maja 2012

Pogrzebany ****

Po ostatnich, raczej pesymistycznych wpisach co do kondycji amerykańskich filmów dramatycznych, obejrzałem w końcu coś przyzwoitego. "Pogrzebany" - film Hiszpana Rodriga Cortésa jest ciekawą próbą przedstawienia historii przeciętnego człowieka w ekstremalnej sytuacji, w jakiej można się znaleźć tylko w najgorszym koszmarze sennym. Opowieść dotyczy Amerykanina Paula Conroya, który jest kierowcą ciężarówki na kontrakcie w prywatnej korporacji działającej w Iraku. Jego konwój zostaje zaatakowany przez Irakijczyków i Conroy budzi się zakopany w trumnie, w której zostawiono mu tylko telefon komórkowy, zapalniczkę oraz latarkę.

Plusy filmu? Niewątpliwie nowością jest pokazanie bohatera uwięzionego pod ziemią, czego chyba wcześniej nikt nie próbował. Wymagało to nie lada sztuki, żeby przez ponad półtorej godziny widz był w stanie wytrzymać z jedną postacią i to w jednym miejscu, zbytnio się przy tym nie nudząc. Wywołuje to na pewno u odbiorcy nieco klaustrofobiczny nastrój, szczególnie przy drgającej kamerze i kadrach. Taki zabieg może mnie jakoś szczególnie nie zachwycił, ale na pewno był interesujący. Dużym atutem jest też sam Ryan Reynolds - jako jedyny aktor w filmie na wizji - gra zaskakująco dobrze. Nie podejrzewałem, że ten facet, który dotychczas kojarzył mi się z rolami w głupiutkich komediach, zagra tak sugestywnie, że kibicuje mu się do końca.

Są w filmie także gorsze chwile - jak chociażby atak węża i pożar w trumnie, co jest przedstawione nieco kiczowato, czy też telefoniczna rozmowa Paula ze swoją psychicznie chorą matką, ocierająca się o tani sentymentalizm. Zastanawiałem się też nad sytuacją ukazaną w filmie, gdzie bohater w trumnie dowiaduje się od swojego szefa, że został zwolniony z pracy. Chciano w ten sposób pokazać bezduszność biurokratycznej machiny, tymczasem "na siłę" zwiększono dramatyzm - i tak już beznadziejnej - sytuacji Conroya.

Film trzyma w napięciu, a na samym końcu nie idzie na łatwiznę. Bohater nie przebija pięściami ziemi, ani nie rozprawia się ze swoimi prześladowcami w stylu Rambo. Jest po prostu skazany na... No właśnie - na co? Zakończenie nie jest do końca jednoznaczne. Całość psuje trochę piosenka końcowa, mnie osobiście mocno zaskakująca in minus (mniej więcej tak jakby tuż przed rozpoczęciem meczu naszej piłkarskiej reprezentacji zamiast hymnu narodowego zagrać "Koko Euro Spoko"). Pomimo pewnych mankamentów film jest godny polecenia. Nie za lekki, nie za trudny - w sam raz na wolny wieczór.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz