niedziela, 9 października 2016

Na granicy ***

Zimowy, sylwestrowy wieczór. Dawny pogranicznik Mateusz (Andrzej Chyra) wraz z synami wraca do miejsca, w którym służył jeszcze parę lat temu. Widok gości, choć nie zakłóci trwającej w posterunku straży granicznej w Tarnicy Niżnej zabawy, to nie wszystkich uraduje tak jak szefa placówki Lecha (Andrzej Grabowski). Lechu nie chce Mateuszowi od razu obiecać powrotu do służby, ale nie zamyka tematu, zachęcając by ten najpierw spędził trochę czasu z chłopakami w lesie, w odciętym od świata posterunku straży. Mateusz przystaje na ofertę i nazajutrz rano ruszają zamkniętymi górskimi szlakami do samotni.

Nie wiem czy nie najmocniejszym punktem thrillera Wojciecha Kasperskiego “Na granicy” nie są przepiękne, pejzażowe zdjęcia bieszczadzkiej zimy. Żadne nie zapadają w pamięć jak te, na których małe, czarne ludzkie punkciki przedzierają się pomału przez wielkie, białe połacie zasypanych śniegiem połonin. Stanowią one również swoistą ramę reszty filmu. I tak jak dla bohaterów wielu westernów zamieszkałych gdzieś na pustkowiach prerii, tak dla naszych bohaterów, nagle pojawiająca się na horyzoncie postać oznaczać może tylko jedno: kłopoty.

Akcja “Na granicy” zawiązuje się niespiesznie. I choć wydaje się, że daje to dużo czasu na ekspozycję postaci, reżyser nie jest zainteresowany referowaniem nam ich życiorysów. Fragment dialogu, jakaś scena w nocy pozwalają nam domyślać się, dlaczego Mateusz opuścił straż, sugerują czemu jego relacje ze starszym synem Jankiem (Bartosz Bielenia) są dość napięte, ale z rozwojem akcji nie będzie nam dane zbliżyć się do postaci, pozostając do końca jedynie w roli podglądacza. Zasygnalizowany początkowo wątek rozwoju (leczenia?) relacji Mateusza z Jankiem, niestety nigdy nie doczekał się żadnej puenty.

Kasperski dość umiejętnie rozwija fabułę, podtrzymuje napięcie tak, że do końca nie wiemy, jak to się wszystko skończy. Niestety osiągnięte jest to w dużej mierze przez powierzchowne nakreślenie postaci, będących najsłabszym elementem filmu. Ich zachowania często wydają się nieracjonalne, jeśli nie wręcz głupie i nie śledzi się ich losów z przesadnym zainteresowaniem. Najbardziej jest to chyba frustrujące w przypadku postaci tajemniczego przybysza Konrada, granego, takie miałem wrażenie, niezbyt konsekwentnie przez Marcina Dorocińskiego. Trudno zrozumieć motywacje pchające go do kolejnych działań, na czele z nieoczekiwanym monologiem o stanie polskiej duszy.

Ogólnie "Na granicy" to przyzwoity thriller pozostawiający jednak pewien niedosyt, w którym najbardziej podobał mi się konsekwentnie budowany minimalistycznymi środkami (w filmie właściwie nie ma muzyki) klimat.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz