Cały czas podczas oglądania filmu towarzyszy mi wrażenie, że gdzieś już to widziałam. Tak, w "Wilku z Wall Street". I nie chodzi tylko o podobieństwo głównego wątku, czyli szybkiego dorabiania się w niekoniecznie legalny sposób. Jonah Hill w obu filmach ma bardzo podobną rolę (no może tym razem mniej obrzydliwą ;-) i mimo charakteryzacji jego gra jest niemal identyczna. Podobieństwa widoczne są też w stylu życia bohaterów - imprezy,dragi, niezbyt etyczne zachowania. Niestety "Wilk" to majstersztyk gatunku przy "Rekinach"...
Niemniej jednak trzeba przyznać, że film ma swoje mocne strony. Po pierwsze, jak na komedię przystało, jest się z czego pośmiać. Mam tu na myśli zarówno satyrę, w odniesieniu do zasad dotyczących wojen, jak i wyśmianie rządu i prawodawstwa amerykańskiego a także zabawne dialogi. Po drugie, Miles Teller gra całkiem przyzwoicie, mimo iż za nic w świecie nie przypomina swojej poprzedniej świetnej roli, chłopca z "Whiplasha" . Po trzecie, dobrze i zabawnie wypada Bradley Cooper w roli albańskiego gangstera. Udaje się zatem Phillipsowi stworzyć niezły film, chociaż stylem trochę przypomina Kac Vegas, to jednak umieściłabym go półkę wyżej.
Być może mam lekki niedosyt, że prawdziwa historia - przedsiębiorczość Efraima Diveroli'ego i Davida Packouza oraz nieudolność administracyjna USA nie została bardziej dosadnie wykorzystana, jako baza do mocnego dramatu czy paradokumentu. Ale polecam "Rekiny wojny" jako lekką rozrywkę na koniec wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz