Ciekawie wygląda też kwestia relacji braci z ojcem Leonem (świetna rola Jamesa Caana), który faworyzuje starszego Chrisa. Wydaje się, że jest to ojcowska forma zadośćuczynienia dla syna za jego stracone lata w więzieniu i to, że Leon nie ustrzegł się błędów w jego wychowaniu. Relacje ojcowsko-braterskie w filmie są pokazane bez zarzutu. Kuleje tylko słabszy wątek matki braci, która według słów ojca była prostytutką i właśnie brak rodzicielki w filmie miał uzasadniać fakt, że Chris i Frank mieli później problemy z kobietami.
Reżyser jest wielkim entuzjastą kina retro, dlatego nie brakuje ciekawych nawiązań do kultury kina lat 70. Z jednej strony mamy wyraźne odniesienia do starych amerykańskich filmów i twórczości Sama Peckinpaha, Sidneya Lumeta, Johna Cassavetesa czy Martina Scorsese. Ulice, samochody, muzyka, Canet znakomicie pokazuje "brudną" Amerykę, uwypuklając każdy szczegół, również w charakteryzacji aktorów. Z drugiej strony nie brakuje również motywów kina francuskiego i filmów z Alainem Delonem, który w ciemnym płaszczu z francuskich kryminałów stanowił jakby odpowiednik bohatera granego przez Owena, odzianego w czarną skórę.
Jest kilka momentów, które nazwałbym bardzo "smakowitymi kąskami filmowymi". Przede wszystkim sceny z Caanem, którego zawsze będę pamiętał jako Sonny’ego Corleone z "Ojca Chrzestnego" przywołują nostalgię za dawnym kinem gangsterskim. Samo zakończenie filmu oraz kilka momentów z udziałem Cotillard (jej wejście do knajpy, gdzie bohater grany przez Owena sączy samotnie drinka, a w tle roztacza się stara muzyka) mają coś dla mnie z magii kina. Chwała za te chwile dla Caneta, jak również za bardzo dobrą obsadę głównych ról, ale trudno też nie zganić go za dłużyzny czy słabe nakreślenie postaci Natalie (Kunis jest najmniej wyrazista z grona aktorów, ale po prawdzie nie ma za bardzo co grać).
"Więzy krwi" nie trafią do każdego. Ale ci, którzy lubią stare, porządne kino gangsterskie, nie powinni czuć rozczarowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz