Filomena i Martin reprezentują dwa odrębne światy. Spokojna, starsza pani, trwająca w wierze w Boga, pomimo tragedii jaka ją spotkała, znajduje wspólny język z młodszym dziennikarzem, który stracił wiarę. Początkowo Martin nie jest zainteresowany napisaniem książki obyczajowej, jednak z czasem angażuje się emocjonalnie w historię Pani Lee i jej syna.
Losy Filomeny są oparte na prawdziwej historii, a fakt, iż jest ona jedną z wielu, sprawia, że dramat jest bardzo poruszający. Oglądając film nie mogłam pogodzić się, z cierpieniem na jakie skazywane były młode dziewczyny, w świecie, w którym dobro matki i dziecka było mniej ważne niż opinia otoczenia i "hańba" jaką niosło za sobą nieślubne poczęcie dziecka. Praktyki sióstr zakonnych budzą bardzo negatywne emocje, jednak zasady, jakimi kieruje się Filomena (świetnie zagrana przez Judi Dench), w zestawieniu z ateizmem Martina, sprawia, że staram się zrozumieć silną, aczkolwiek wystawioną na ciężką próbę, wiarę bohaterki. Oczywiście współczucie i wzruszenie, które towarzyszy w kolejnych kadrach filmu, sprawia, iż oczekuję na zadośćuczynienie i ukaranie osób odpowiedzialnych za krzywdy wyrządzone młodym dziewczynom i ich rodzinom.
Film poddaje pod rozwagę postrzeganie świata i relacji międzyludzkich przez osobę wierzącą i ateistę. Krytykuje pewne praktyki religijne, jednocześnie przeciwstawiając pokorę, tolerancję i przebaczenie cechujące Filomenę z gniewem i sceptycyzmem Martina. "Tajemnica Filomeny" zachowuje przy tym idealne proporcje - z tą samą intensywnością ściska za gardło wzruszając, rozbawiając zarazem specyficznym humorem. Rodzi gniew, ale daje nadzieje. Dodając do tego wspaniałe kreacje aktorskie i scenariusz, otrzymujemy bardzo dobre brytyjskie kino.
A, pamiętam ten film, jakoś mi umknął na początku tego roku, a to dobre kino jest.
OdpowiedzUsuń