środa, 15 lutego 2012

Kill the Irishman ****

Dwudziesty pierwszy wiek jest średnio pomyślny dla kina gangsterskiego. Bardzo dobrych filmów utrzymanych w tym nurcie, nie obejrzałem w ostatnich latach zbyt wielu, wybitnego - żadnego. Nie robiąc sobie zatem żadnych nadziei, sięgnąłem po "Kill the Irishman", który to przedstawia opartą na faktach historię Danny'ego Greena - Irlandczyka, najpierw działającego na zleceniach włoskiej mafii, a później toczącego z nią walkę o wpływy w Cleveland.

Pierwsza część filmu mnie trochę rozczarowuje. Greene jest tutaj przedstawiony jako brutalny egzekutor długów, który chętnie i bez zahamowań używa swoich pięści wobec dłużników mafii włoskiej. Nie wzbudza w tej części filmu nawet cienia sympatii. W zasadzie nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby marnie skończył w trakcie którejś ze swoich akcji. Mniej więcej w połowie filmu - bohater przechodzi metamorfozę, która jest średnio przedstawiona. Mianowicie odchodzi od niego żona z dziećmi, a "rozmowę wychowawczą" z "krwawym Irlandczykiem" przeprowadza jego starsza sąsiadka z Irlandii, która twierdzi, że widzi w nim dobro i daje mu medalion symbolizujący "boską łaskę i ochronę" (medalion ten później odegra sporą rolę, ale nie będę zdradzał szczegółów). I te wydarzenia (?) go w pewnym stopniu zmieniają.

Greene stara się założyć swój własny interes i prowadzić normalne życie. Poznaje nową miłość, ale przeszłość nie daje mu o sobie zapomnieć. W rezultacie staje się wrogiem numer jeden dla mafii włoskiej, która wielokrotnie próbuje go wyeliminować, ale bez większych rezultatów. W tej części widzimy, że Greene ma uczucia i zależy mu na bliskich. I wtedy też zaczyna się najbardziej emocjonująca w filmie część rozgrywki, w trakcie której trudno nie kibicować krnąbrnemu Irlandczykowi walczącemu z włoską mafią. Kilka nieudanych zamachów, trochę eksplozji, fajny występ Christophera Walkena (dawno już go nie widziałem na ekranie), akcja trzymająca tempo - z pewnością film nie nudzi.

Ciekawa jest rola, grającego Greena - Raya Stevensona, kompletnie dla mnie nieznanego przed tym filmem. Początkowo jak go zobaczyłem, to stwierdziłem że gość się chyba minął z powołaniem i powinien grać w jakimś "łubu-du" ze Stevenem Seagalem, a nie w dwie półki wyżej filmie gangsterskim. Kawał chłopa, twarz lekko "tęskniąca za rozumem", brak błysku, którzy mieli chociażby Al Pacino i jego Tony Montana w "Człowieku z blizną" czy Ray Liotta jako Henry Hill z "Chłopców z ferajny". Jednak w miarę upływu filmu ta jego surowość na twarzy i zwiększenie dramatyczności w poczynaniach (punktem kulminacyjnym staje się przekazanie medalionu chłopcu na rowerze, co stanowi swoiste rozliczenie się z życiem przez Danny'ego) zdecydowanie podnoszą jakość roli. Nie będę może jakoś szczególnie wspominał jego występu jako wybitnego, ale na pewno dobrze było w końcu zobaczyć nieznanego i nieopatrzonego aktora, który zagrał solidnie i sprostał zadaniu.

Atutem film jest też jego klimat - utrzymany trochę w "oldskulowym" stylu filmów z lat 70. Nie ma w nim przerostu formy nad treścią, tutaj liczą się gołe pięści i krótkie acz dosadne dialogi, co poczytuję za walory filmu.

Film nie odwrócił do góry nogami ani nie doprowadził do rewolucji w moim prywatnym rankingu filmów gangsterskich, ale doceniam w nim solidne rzemiosło i odkrycie historii Greene'a, o którym wcześniej nie miałem bladego pojęcia.

Trailer do filmu:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz