Komedia Sebastiena Thiery'ego rozpoczyna się banalnie. Do dużego banku wchodzą dwie osoby - starsza pani i przebojowy agent nieruchomości Jacek Kraft. Po obsłużeniu kobiety przez kasjera i serii jej śmiesznych zachowań, przychodzi kolej na bohatera granego przez Krzysztofa Tyńca. I tutaj zaczynają się schody, bowiem pozornie łatwa transakcja (zwykła wypłata pięciu tysięcy złotych) staje się prawdziwym horrorem dla Krafta. Nasz bohater dowiaduje się, że bank, w którym posiada konto, został przejęty przez indyjskie konsorcjum i w związku z tym jego konto zostało zablokowane. Dodatkowo nie może wyjść z banku, bowiem drzwi do niego zostały zatrzaśnięte, co gorsze nie może się porozumieć z bezdusznym kasjerem (Arturem Barcisiem). A do tego wszystkiego jego telefon traci zasięg... To tylko początek serii przedziwnych zdarzeń, podczas których widz - wręcz w osłupieniu - obserwuje kolejne kłody rzucane pod nogi Krafta przez biurokratyczną machinę. Z pozoru więc błaha, lekka atmosfera zaczyna gęstnieć, a działania wymierzone przeciwko bohaterowi można porównać do sytuacji Józefa K. w "Procesie" Franza Kafki. Kraft zaczyna być poddawany coraz bardziej absurdalnym sytuacjom i piętrzącym się problemom. W końcu staje się według indyjskiego prawa przestępcą, bowiem zmienił "kastę" (jego rodzice są rzemieślnikami, a on w hierarchii zawodowej wybija się zdecydowanie ponad kastę przynależną swoim rodzicom).
Mimo że mamy do czynienia z komedią, to jednak można w niej znaleźć wiele refleksji na temat współczesnego świata. Po pierwsze sztuka zadaje pytanie czym jest tak naprawdę sukces? Czy rzeczywiście jest to tylko osiągnięcie bogactwa materialnego i nic więcej? Kraft, stając się zakładnikiem banku, pozbawiony jest jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, nikt z jego bliskich (poza ukazaną w karykaturalny sposób matką) nie interesuje się jego losem. Bohater, mimo bogactwa, gdzieś się zatracił, skoro od kilkunastu lat nie odzywa się do ojca i jest w gruncie rzeczy sam, bez rodziny. W komedii pokazana jest też ludzka obojętność, wręcz znieczulica. Kiedy Kraft próbuje alarmować przez zamknięte drzwi przechodzących obok banku ludzi o swojej tragicznej sytuacji, słyszy od kasjera: "i tak nikt pana nie usłyszy, wszyscy patrzą przed siebie, a nie na boki". I rzeczywiście bohater jest zdany wyłącznie na siebie. Wreszcie poruszony jest tutaj temat globalizacji i różnic cywilizacyjnych. To, co w Polsce uznawane jest za sukces, w Indiach postrzegane jest jako wykroczenie, które powinno być surowo karane. Właśnie Kraft - w Polsce człowiek sukcesu, przez indyjskie ustawodawstwo staje się ofiarą systemu i według tamtego prawa - przestępcą. Oczywiście wszystkie te kwestie poruszone w sztuce nie są szczególnie odkrywcze, ale w natłoku obowiązków i pędu życia, są bardzo często przez nas zapominane.
Olbrzymim atutem tej tragikomedii jest świetna gra aktorów. Krzysztof Tyniec, który do niedawna był jeszcze kojarzony przeze mnie z głupiutkimi teleturniejami, przechodzi w roli Krafta samego siebie. Już w obejrzanej jakiś czas temu "Kolacji dla głupca" - odkryłem w nim spory potencjał komediowy, który ta sztuka tylko potwierdziła. Jego Kraft jest początkowo przedstawiony jako przebojowy, wygadany biznesmen, któremu nic nie jest straszne. Później jego bohater musi mocno lawirować pomiędzy urzędnikami bankowymi. Gra, udaje, w pewnym momencie jest już całkowicie zrezygnowany i zaszczuty, aby pod koniec sztuki posunąć się do działań zdecydowanie wbrew sobie. Bardzo dobrze gra również Artur Barciś. Jego bezduszny i początkowo przypominający robota - urzędnik, jest pogardzany przez Krafta, ale na samym końcu zaskakuje nie tylko jego, ale i widzów. Również Marzena Trybała, grająca urzędniczkę i przełożoną Barcisia, pokazuje spory rys komediowy, o który jej nie podejrzewałem. Wreszcie fajnie wypada starsza pani (gra ją Elżbieta Kępińska), w roli klientki banku. Nie przekonuje tylko do końca Maria Ciunelis. Nie chodzi nawet o jej grę, co o wiek aktorki, która grając matkę Krafta, jest w rzeczywistości... młodsza od Tyńca o 5 lat ;) (zapewne bardziej przekonująco wygląda Jadwiga Jankowska-Cieślak, grająca wymiennie z Ciunelis).
Plusem są też efekty multimedialne, które można usłyszeć w momentach największego kryzysu bohatera. Dobrze też wkomponowane są, ukazywane na ekranie, zbliżenia twarzy głównych bohaterów, co w przypadku Tyńca nadaje jeszcze większej dramatyczności jego postaci. Tak samo jak przedstawienie obrazu przechodniów, mijających bank, co tylko potwierdza, że Kraft może liczyć wyłącznie na siebie.
Początkowo, z uwagi na dość oczywiste i mało odkrywcze dla mnie prawdy ukazane w sztuce, miałem zamiar jej przyznać cztery gwiazdki. Z uwagi na świetną grę aktorów, nieco przewrotne zakończenie oraz towarzystwo osoby, z którą ją oglądałem, daję jedną gwiazdkę więcej. Polecam obejrzeć - naprawdę warto.
Opis spektaklu na strone teatru Ateneum
Czytając powyższą recenzję uświadomiłem sobie, że dawno nie byłem w teatrze.
OdpowiedzUsuńA teatr to przecież magia - Można zobaczyć aktorów na żywo w grze, można też poczuć się, jakby się brało udział w akcji. To wspaniałe.
Teatr to również początki naszej europejskiej kultury, to nasze wspólne dziedzictwo.
I tym momencie przychodzi do głowy taka refleksja, której wypływa żal: jak szkoda, że obecnie bariera finansowa skutecznie eliminuje grona bywalców teatralnych. To wielki grzech współczesności. Tracą na tym wszyscy - aktorzy, reżyserzy i widzowie. Czas to zmienić!
Powróćmy do czasów Grecji Antycznej.
A wracając do sedna - to opisywany spektakl zapowiada się wybornie.
Taaak.. zgadzam się z przedmówcą.. Przez łzy myślę o czasach, gdy wyjście do teatru nie stanowiło problemu, finansowego rzecz jasna.. Może jeszcze wrócą.. Chciałabym zobaczyć tę sztukę.
OdpowiedzUsuńTreść sztuki nie wiem czy bardziej prymitywna czy bardziej banalna. Bilety w cenie barszczu, aktorzy próbują jakoś tą szmirę zagrać. Wszystko pozostawia niesmak. Na widowni słoiki śmiejąc się na siłę udają dobrą zabawę. To już nie jest Ateneum Wielkiego Świdra!
OdpowiedzUsuńObejrzałem wczoraj ten spektakl. Żenujący poziom. Aż trudno uwierzyć... Wątki obsceny przeplatane banałem.Absurd goni absurd i do niczego nie prowadzi. Z kilkoma osobami zastanawialiśmy się, gdzie tu możnaby znaleść jakiś cień morału... bezskutecznie. DO 30 minuty spektaklu widownia przysypiała. gdyby był antrakt, spowodowałoby to absencje połowy widowni po przerwie. Pozostaje duży niesmak i pytanie po co i dla kogo takie spektakle... ale to już nie do mnie należy. Aktor z czegoś żyć musi, szkoda tylko, że czasem nie wkłada w to żadnego wysiłku.
OdpowiedzUsuń