Del Toro, przewrotnie łamiąc zasady gatunku, nie zwleka ani chwili i nie miną dwie minuty seansu, gdy na ekranie pokazuje się nam duch matki Edith w całej swej obrzydliwej krasie (btw, wygląd duchów uznałbym za zdecydowanie najsłabszy punkt wizualnej strony filmu). Robi to, gdyż “Crimson Peak” to raczej opowieść z duchami w tle niż klasyczna “opowieść o duchach”. Duchy istnieją, są dość przerażające, ale nie są motorem zdarzeń. Autor powstrzymuje się również od używania tanich trików do straszenia widzów. Najstraszniejsze są brutalne i graficznie pokazane sceny przemocy, wprowadzone na ogól z użyciem suspensu, co z jednej strony potęguje efekt, z drugiej pozwala wrażliwszym widzom we właściwym momencie odwrócić wzrok.
Osobiście sklasyfikowałbym film del Toro raczej jako gotycki romans z elementami gore. Dekoracje są naprawdę przepiękne. Od pierwszych kadrów obraz naturalnie przywoływał mi na myśl estetykę znaną z dzieł Tima Burtona, chociażby “Jeźdźca bez głowy” i dla mnie jest to bardzo pozytywne skojarzenie. Wszystko jest przestylizowane do granic możliwości - rodzeństwo Sharpe tonie w kruczej czerni, Edith niczym anioł otoczony żółtą poświatą sunie po korytarzach niesamowitej, położonej na dosłownie krwawiącym wzgórzu posiadłości Sharpów. Samemu jej opisowi można by poświęcić kilka paragrafów. Może niektórych ten przesyt drażnić, jak dla mnie idealnie wpasowuje się w konwencję kostiumowego horroru (i myślę, że zapewni twórcom zwycięstwo w paru oskarowych kategoriach technicznych).
Aktorzy nie zawodzą, świetna jest szczególnie Jessica Chastain. Fabuła filmu jest dość przewidywalna, ale świat stworzony w bujnej wyobraźni Guillermo del Toro jest na tyle intrygujący, że i tak jesteśmy ciekawi jak historia się dalej potoczy. Nie wiem czy “Crimson Peak” spełni oczekiwania hardkorowych fanów horroru, myślę jednak że może zyskać uznanie w oczach tych, których niesamowite historie ciekawią, choć do gatunku podchodzą “z pewną taką nieśmiałością”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz