Tim Lake (Domhnall Gleeson) w wieku 21 lat dowiaduje się od swojego ojca (Bill Nighy), że może podróżować w czasie. Nie jest to nieograniczona zdolność, bowiem chłopak może decydować tylko o swojej niezbyt odległej przeszłości. Tim postanawia wykorzystać osobliwą umiejętność do poznania dziewczyny i tak spotyka Mary (Rachel McAdams).
Fabuła nie jest może zbytnio oryginalna (w końcu podróże w czasie były przedmiotem wariacji wielu reżyserów), ale trzeba przyznać, że jest tutaj sprzedana wyjątkowo wdzięcznie, bo mamy bohatera (przeciętnego i sympatycznego chłopaka), z którym można się utożsamiać, kibicować mu i przypominać sobie swoje problemy sercowe, przez które przechodziło się ładnych parę lat temu. Pomiędzy nim i Mary (zabawna McAdams) iskrzy i dawno już nie widziałem na ekranie takiej chemii wśród głównych bohaterów (u Curtisa taką parą, na którą się ostatnio tak dobrze patrzyło, byli Hugh Grant i Andie MacDowell). Całemu wątkowi romantycznemu towarzyszy brytyjskie poczucie humoru znane z filmów Curtisa (czyli jest subtelniej niż w amerykańskich komediach). Samo przenoszenie w czasie jest o tyle zabawne, że świetnie pokazuje "instrukcję obsługi kobiety" - to jak często są one zmienne i jak można wykorzystać ich słowa, aby osiągnąć swój cel. Film jednak nie uderza w panie, tylko dobrze pokazuje rzeczywistość.
Reżyser porusza w dalszej części komedii również bardziej ambitne kwestie niż podrywanie dziewczyn. Przedstawia wątek przemijania, choroby i miłości ojcowsko-synowskiej. Skłania do zastanowienia się, jak często poprzez codzienny pęd życia nie dostrzegamy drobnych rzeczy i że należy doceniać każdy dzień, tak jakby miał on być ostatnim (taka kwestia nawet pada w filmie). Nie są to może sprawy szczególnie odkrywcze, ale chyba warto je sukcesywnie przypominać.
Obejrzeć ostatnio dobrą komedię było sprawą niełatwą. Curtisowi udała się sztuka stworzenia czegoś zabawnego i myślę, że każdy fan dobrej rozrywki będzie zadowolony z jego najnowszego filmu.
Pierwszy film od dawna, którego nie byłem wstanie wysiedzieć do końca. Scenariusz napisany chyba przez jakąś 4latkę (z góry przepraszam wszystkich w tym pięknym wieku) do tego wyreżyserowany przez pana "żadna scena nie jest tak słodka, by nie dało się jej jeszcze bardziej posłodzić". Mdląca cukierkowa sztuczność.
OdpowiedzUsuń