sobota, 11 lipca 2015

Wada ukryta **

Paul Thomas Anderson (PTA) nie boi się wyzwań i tym razem postanowił przenieść na ekran powieść Thomasa Pynchona, znanego amerykańskiego prozaika, którego twórczość nie uchodzi za prostą do adaptacji (choć osobiście nie dane było mi jej jeszcze poznać). Wybrał utwór osadzony w dobrze znanej sobie przestrzeni, do której lubi powracać w kolejnych filmach - Los Angeles, dziejący się gdzieś w latach siedemdziesiątych XX wieku - schyłku ery hipisów.

Takim właśnie hipisem, żyjącym mentalnie dawnymi dobrymi czasami jest Doc Sportello (Joaquin Phoenix). Doc jest również prywatnym detektywem. Któregoś wieczora jego błogą upaloną drzemkę przerwie nagłe pojawienie się dawnej sympatii Shasty (Katherine Waterston). Jak dopowiada nam z offu, oprowadzająca nas po uniwersum Doca, Sortilège (Joanna Newsom), Shasta bardzo zmieniła się od momentu rozstania. Kiedyś dziewczyna kwiat, dziś odszykowana panienka z miasta. Wszyscy bywalcy sal kinowych, ze szczególnym uwzględnieniem fanów filmu noir, wiedzą od razu, że taka wizyta oznacza dla Doca jedno - kłopoty.

“Ukryta wada” to jeden z tych filmów, którego streszczanie nie ma najmniejszego sensu. Wątki mnożą się i przeplatają, galeria osobliwych postaci nieustannie rośnie (jak bardzo wystarczy spojrzeć na imponującą obsadę). Nie radzę nikomu zbyt intensywnie śledzić intrygi, można się tylko zmęczyć. Lepiej poczuć się jak turysta (chemiczne wspomaganie na pewno nie zaszkodzi) na wycieczce i na ekranie niczym przez szybę autokaru spokojnie podziwiać dawne L.A. szalone, kolorowe, spowite mgłą narkotyków. Trochę pewnie przypominające to prawdziwe L.A. tamtych czasów, trochę takie jak malowała nam je fabryka snów.

PTA to bardzo zdolny reżyser. Jeśli rozebraliśmy ten film na sceny, każda z nich oddzielnie jest fantastyczna. Kadrowanie, kolory, muzyka, gra aktorska, cytaty z innych dzieł - uczta kinomana. Skąd zatem taka niska ocena? Nie składa się to wszystko w fajną całość. Historia, jak już wspominałem, jest chaotyczna, ciągnie się i nie zmierza donikąd. Niemniej niejedną chaotyczną historię, ciekawy klimat i dobrze napisane postacie potrafią ocalić. Jedną z inspiracji PTA był chyba mój ulubiony film braci Coen “Big Lebowski”. Doc, jak "The Dude" płyną przez życie na lekkim haju, ale tylko o Docu można powiedzieć, że haj zastępuje mu osobowość. Trudno przejąć się jego losem, bardziej irytuje niż wzbudza sympatię. Jedyną bardziej wyrazistą postacią jest w tym filmie detektyw “Bigfoot” (świetny Josh Brolin). Trochę jest kolegą Doca, trochę jego oprawcą. Właściwie wszystko co interesującego dowiadujemy się o Docu pochodzi właśnie z tych paru scen z jego udziałem.

PTA lubi, by ludzie, którzy zapłacili za obejrzenie jego filmu, nie wstali sprzed ekranu zbyt szybko. O ile w przypadku na przykład “Magnolii” scenariusza wystarczyło by wypełnić ekranowy czas, oglądając "Wadę ukrytą" długo przed końcem spoglądałem na zegarek, mocno czując w krzyżu każdą z 148 minut. Jest parę zabawnych momentów (choć oficjalna klasyfikacja jako komedia to moim zdaniem nadużycie), kilka zapadających w pamięć scen, ale całość bardziej przypomina ćwiczenie silnej woli widza niż rozrywkę. Polecam za to bardzo dobry trailer:


1 komentarz:

  1. To film dla bardzo ale to bardzo lotnego i wizjonerskiego umysłu. Reszta nie zatrybi, nawet 20%, wszyscy moi znajomi się pogubili i wymiękli.

    OdpowiedzUsuń