Scenariusz “Brudu”, podobnie jak głośnego “Trainspotting” powstał w oparciu o powieść Irvina Welsha. Z filmem Dannego Boyla łączy go osadzenie w szkockiej rzeczywistości, obserwowanej z ironicznym dystansem, frenetyczne tempo, żywe kolory i pierwszoosobowa narracja z naszym “bohaterem” opowiadajacym nam o sobie i swoich planach z offu.
Film zaczyna się jak czarna komedia z żartami przywodzącymi na myśl wczesne filmy Guya Ritchiego. Nasz “bohater” używa życia jak może, realizujac przy tym swój plan awansu. Jednak z upływem czasu pod maską wyluzowanego swojaka coraz wyraźniej widać nieszczęśliwego, chorego człowieka. Pomału wnikamy w głowę Bruca, z każdą chwilą bardziej pogrążającego się w szaleństwie. Gdy na ekranie zaczynają gościć wytwory jego wyobraźni, z torturującą go wizją psychiatry-sadysty (fantastycznie zagranego przez Jima Broadbenta) na czele, film traci lekki ton, ale ani trochę nie zwalnia tempa.
Choć autorzy przemycają między wierszami, że Bruce nie od zawsze był złym człowiekiem, nie są jednak zainteresowani analizą, co doprowadziło go do aktualnego stanu. “Brud” to transowa podróź po rzeczywistości chorego umysłu. Miejscami bardzo zabawna (jak lubi się humor na granicy dobrego smaku), świetnie zagrana - McAvoyowi partneruje śmietanka brytyjskiego aktorstwa z chociażby znakomitym Eddie Marsanem w roli ciapowatego przyjaciela głównego bohatera i zostawiająca widza z niejasnym poczuciem, że wchodząc w buty Bruca samemu się trochę “pobrudził”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz