Romain Faubert (Boon) to hipochondryk, który jest przewrażliwiony na punkcie czystości, bakterii i wszelkiego rodzaju chorób. Najgorsze w jego zachowaniu jest to, że problemami obarcza swojego jedynego przyjaciela doktora Dimitria Zvenke (Kad Merad). Medyk musi codziennie wysłuchiwać urojonych pomysłów Fauberta i jego dziwactw. Ponieważ są one coraz bardziej irracjonalne, to Zvenka postanawia jak najszybciej zapoznać go z jakąś kobietą licząc, że miłość wyleczy chorobę Romaina. Jak się okazuje, nie jest to łatwe zadanie.
Boon (który film wyreżyserował i napisał do niego scenariusz) od początku częstuje widza salwami śmiechu. Romain to klasyczna pierdoła i zarazem osoba ze skazą na psychice, której jednak trudno nie lubić. Jego przypadłość jest przedstawiona jako choroba związana z samotnością. Faubert, poza Zvenką, nie ma w zasadzie znajomych, ma dużo wolnego czasu i przez to skupia się wyłącznie na sobie i swoich wydumanych problemach. Dlatego poznanie kobiety może sprawić, że bohater skoncentruje się na innych sprawach, zakocha się, a miłość wyleczy jego chorobę.
Hipochondria Fauberta jest punktem wyjścia do wielu innych zdarzeń w filmie. I tak oprócz zabawnego przedstawienia głównych bohaterów, mamy elementy komedii w stylu amerykańskim (nieudane randki Fauberta są jakby zerżnięte z filmów znad Atlantyku) oraz komedię pomyłek, gdzie główny bohater zostaje wzięty za czerkistańskiego przywódcę ruchu narodowego, co niesie za sobą wiele komicznych sytuacji. I właśnie ten ostatni wątek chyba najbardziej przypadł mi do gustu.
Sam film nie byłby zapewne aż tak zabawny, gdyby nie główni bohaterowie, pomiędzy którymi jest wyraźna chemia. Boon to przede wszystkim wulkan gestów i żartów sytuacyjnych, w których czuje się świetnie i można powiedzieć, że jego gra przypominała mi występy wymienionych przeze mnie na wstępie starych komików francuskich. Równie świetny co Boon jest Merad, który mniej szarżuje, ale ma niewątpliwie więcej potyczek słownych, jak chociażby ze swoją ekranową żoną Norah (Judith El Zein) czy też siostrą Anną (Alice Pol) i stanowi przeciwwagę dla ekspresyjnej gry Boona.
"Przychodzi facet do lekarza" nie niesie ze sobą jakiegoś głębokiego przesłania, bo to że miłość może nas wyleczyć z fobii nie stanowi jakiegoś epokowego odkrycia. Ale z pewnością jest śmieszny i warty obejrzenia, szczególnie dla miłośników starych, dobrych francuskich komedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz