Pat (Bradley Cooper) to na pozór zwykły facet, jednak z problemami o podłożu psychicznym. Ciężkie wydarzenia w życiu osobistym, w połączeniu z owymi zaburzeniami, sprawiają, że Pat ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Poznajemy go po kuracji, kiedy przy wsparciu przyjaciół i rodziny próbuje zapanować nad swoimi emocjami i wrócić do społeczeństwa. Pat poznaje Tiffany (Jennifer Lawrence), osobę również po przejściach, która próbuje nawiązać z nim relację, poznać i zrozumieć.
Za mocną stronę filmu uważam dobrze nakreślone postaci. Aktorzy sprawiają, że wczuwam się w historie bohaterów. Pat próbuje odzyskać swoje dawne życie (sprzed pobytu w szpitalu), zwalczać swoje agresywne czy szaleńcze zachowania, ale wspomnienia tego co utracił, powodują nasilenie przejawów choroby. Bradley Cooper doskonale oddaje te emocjonalne wzloty i upadki Pata. Dodatkowo kadry są tak zmontowane, że sceny są huśtawką, taką samą jak emocje głównego bohatera. Również Tiffany jest postacią bardzo realną i wiarygodną. Dobrą dziewczyną, która zagubiła się i nie wytrzymała psychicznie wydarzeń, jakie się jej przytrafiły.
Autor zdaje się stawiać pytanie czy tacy ludzie mają szansę na powrót do społeczeństwa oraz czy dwoje chorych, a może zbłąkanych, ma szanse być razem. Aby zasugerować nam pozytywną odpowiedź, pokazuje pozostałych bohaterów, teoretycznie zdrowych na umyśle, a w praktyce również mających swoje lęki i frustracje. Ojciec Pata (również świetna postać, zagrana przez Roberta de Niro) to modelowy przykład nerwicy natręctw. Przyjaciel - Ronnie (John Ortiz) to sfrustrowany i zdominowany przez żonę człowiek, przechodzący załamanie nerwowe. Udaje im się funkcjonować w społeczeństwie niby lepiej niż pierwszoplanowym bohaterom, ale Russel wyraźnie stawia tezę, że wszyscy mamy jakiegoś "bzika". Nie wytrzymujemy oczekiwań, jakie są nam stawiane lub które sami sobie wyznaczamy, tempa życia, problemów które się piętrzą. Myślę, że problem depresji, nerwicy czy innych załamań nerwowych i chorób psychicznych to temat bardzo aktualny. A Russel przedstawia go wprost i bez przerysowań, poprzez ludzi dążących do szczęścia, ale zbyt słabych, aby je zdobyć.
Lekarstwem na problemy tego świata ma być pozytywne myślenie. Jest to słowo klucz w terapii psychiatrycznej Pata. Próbowałam kiedyś przeczytać "Sekret" Rhondy Byrne i niestety nikt mi nie wmówi, że dobre przyciąga jeszcze lepsze. Ale zgodzę się, że sama koncepcja zastąpienia narzekania pozytywnym myśleniem i oczekiwaniem, że życie może być dobre i radosne, jest słuszna. Taką misję kreuje "Poradnik...", a że dobrze czasem pozytywnie się nakręcić, to widzę korzyść z obejrzenia filmu.
Niestety, za dobre mogę uznać 3/4 filmu. Potem, nie wiadomo kiedy przepoczwarza się on w bardzo banalną komedię romantyczną. Nie mam nic ani do komedii, ani do romantycznych, lubię się pośmiać i uronić łezkę, ale w tym przypadku jest po prostu zbyt płytko i oczywiście. Nie ma zaskoczenia, a postaci, choć tak fajnie stworzone zamieniają się w przeciętnych bohaterów, jak pierwszej, lepszej komedyjki. Dlatego nominację do Oskara w kategorii najlepszego filmu uważam za lekką przesadę.
Podsumowując, "Poradnik pozytywnego myślenia" daje lekcję, by nie oceniać innych zbyt szybko, być wrażliwym, otwartym na ludzkie problemy i słabości. Każe zastanowić się nad tym, co jest dla nas najistotniejsze, sugeruje by nie być malkontentem, nie załamywać się, ale skupiać na pozytywnych aspektach naszego życia. Banał, nic nowego? Owszem, ale temat ważny w naszym szarym codziennym życiu, a więc zawsze na czasie.
Byłam wczoraj, zgadzam się ze wszystkim, film bardzo przeżywałam (trochę ze względów osobistych) i nie wiem jak to się stało, że w tą fazę komedii romantycznej weszłam tak lekko. Cały film bałam się, że skończą jak Hemingway ;). Zakończenie przyjęłam z ulgą. Inne nie byłoby światełkiem.
OdpowiedzUsuń