Zaczyna się od mocnego uderzenia. Już na początku mamy brutalne morderstwo (szpikulec w oku Krzysztofa Globisza - tego jeszcze w polskim kinie nie było). Za rozwiązanie sprawy biorą się - niedoświadczona pani prokurator Agata Szacka (Maja Ostaszewska) i doświadczony w śledztwach i w drinkowaniu komisarz Smolar (Marek Bukowski). Smaczkiem dodatkowym jest to, że główni bohaterowie znają się z przeszłości, co ma później swoje konsekwencje fabularne.
Film od samego początku ogląda się nieźle. Jeśli przymkniemy oko na pewne niedorzeczności (np. pani prokurator nawet w trakcie zwykłego niedzielnego spaceru z rodziną chodzi w obcisłych sukienkach i wysokich szpilkach), częste, przez co irytujące, najazdy kamerą na widoki Krakowa z lotu ptaka, czy oczywisty brak chemii pomiędzy Ostaszewską i Bukowskim (znacznie lepiej ta dwójka wypada w relacjach z innymi aktorami), to mamy przede wszystkim dosyć logicznie opowiedzianą historię, która wykracza poza ramy zwykłej intrygi kryminalnej. Pojawia się bowiem wątek esbecji i IPN. Na szczęście jest on umiejętnie wpleciony w intrygę i dosyć taktownie poprowadzony. Podobały mi się dwa momenty w trakcie tego wątku. Rozmowa archiwisty IPN (granego przez Adama Woronowicza) z naszą dzielną panią prokurator odnośnie problemu ujawniania i nieujawniania teczek - pokazuje dwa różne stanowiska w tej sprawie. No i sama rozmowa Szackiej z wszystko wiedzącym o archiwach IPN - Wenzelem (znowu świetny, pomimo krótkiej roli, Krzysztof Stroiński) na temat... Stanisława Barei, również może podzielić widzów.
Niejednoznaczne zakończenie pozostawia pewne niedopowiedzenie, ale nie chcę nic więcej pisać. Przedstawiony w filmie tzw. "układ" trzyma się mocno. Dawni esbecy są aż tak bezkarni, że trzeba się posługiwać ich metodami, aby ich wyeliminować. I jedyną szansą na walkę z nimi jest krwawy odwet, a nie legalne, prawne działania. Smutna to konkluzja.
Moja ocena filmu nie byłaby jednak aż tak wysoka, gdyby nie Andrzej Seweryn. Aktor ten dotychczas kojarzył mi się z rolami szlachetnych intelektualistów. Tymczasem tutaj gra zepsutego do szpiku kości esbeka, który jest gotów do największych podłości. Jego monolog do Krzysztofa Pieczyńskiego (bardzo dobra rola) w parku odnośnie "migdalącej" się młodej pary jest rewelacyjny. Można go porównać do kultowego już fragmentu z "Rejsu" i wywodu inżyniera Mamonia na temat kondycji polskiego kina. Chociażby dla niego warto ten film obejrzeć.
Rzeczywiście scena rewelacyjna, ukazująca zresztą postawę i poglądy wcale nie małej części polskiego społeczeństwa, zresztą Seweryn z kontrastu zbudował, rewelacyjną kreację, wielkie brawa!
OdpowiedzUsuńcałkowicie się zgadzam z recenzją i jak najbardziej polecam obejrzeć ten film. A tekst Seweryna siedzącego na ławce na plantach to moja ulubiona część filmu.
OdpowiedzUsuńWspaniały film wenezuelski jedynie firmowany przez Polskę ;-)
OdpowiedzUsuńBez obrazy, ale skoro film jest ekranizacją książki (wiem, że wszystko dosłownie być nie może) to powinien być oceniany jako ekranizacja. Tak samo nie podoba mi się rozbijanie "Hobbita" na trzy części (jak by nie był zabawny) jak i ten polski gniot. Książka jest niesamowita - mroczne zakątki Warszawy, ciężkie życie gości z polskiej służby sprawiedliwości, konkretna akcja. A tu niestety ani aktorzy nie dograni, podostawiane nowe osoby (których w książce nie uświadczysz; jak choćby główny bohater filmu), a nawet zmiana płci głównego bohatera książki! Rozumiem, że wiele rzeczy można pozmieniać, ale jeśli reżyser to pierdoła to nic dziwnego. I co to w ogóle za pomysł, żeby całą akcję przenosić do Krakowa? Po to były niesamowite opisy Warszawy by ekranizację zrobić w Warszawie, a nie puścić za ciężkie pieniądze kolejną reklamówkę turystyczną! Nie przenoście nam stolicy do Krakowa jak śpiewał swego czasu Sikorowski!
OdpowiedzUsuń