czwartek, 13 sierpnia 2015

Idol ***

Punktem wyjścia do scenariusza "Idola" jest historia jaka przytrafiła się brytyjskiemu muzykowi Steve'owi Tilstonowi. U progu swojej kariery John Lennon i Yoko Ono napisali do niego list z propozycją wsparcia w stawianiu kroków w wielkim świecie. Niestety list nie wywarł wpływu na kierunek rozwoju kariery Steve'a, bowiem otrzymał go dopiero po około 30 latach, czyli lata po śmierci Lennona.

Kreacja muzyka w "Idolu" niewiele ma wspólnego z brytyjskim pierwowzorem, poza zainspirowaniem się powyższym wydarzeniem. Danny Collins (Al Pacino) to wypalony, podstarzały gwiazdor amerykańskiej estrady. Niemłody już Danny lata spędza koncertując, odgrzewając swoje stare piosenki, wydając kolejne części "the greatest hits". Koncerty i imprezy są mocno zakrapiane alkoholem, bohater nie stroni od kokainy, ma trzykrotnie młodszą od siebie, śliczną narzeczoną, jednym słowem można jego tryb życia określić jako hulaszczy.

To jak bardzo Collins nie jest spełniony ani szczęśliwy wiedzionym przez siebie stylem życia, widzimy gdy jego manager i najbliższy przyjaciel (Christopher Plummer) ofiarowuje w ramach prezentu urodzinowego odnaleziony list Lennona. W jednej chwili gwiazdor odwołuje trasę koncertową, wyjeżdża z miasta by zacząć nowe życie. Porzuca używki (no poza alkoholem) i postanawia wydać nową płytę, tym razem mniej komercyjną, z tekstami płynącymi prosto z serca. Jak się dowiadujemy Danny zatrzymuje się blisko miejsca zamieszkania syna Toma (Bobby Cannavale), którego nigdy nie poznał. Próbuje zbliżyć się do Toma, synowej (Jennifer Garner) i wnuczki oraz nawiązać z nimi relacje, na co brakowało mu odwagi od wielu lat. Tom oczywiście nie chce znać ojca, dotychczas radził sobie bez niego. Niemniej znajduje się w trudnej sytuacji finansowej i ciężko mu odmówić pomocy bogatego muzyka, tym bardziej że Danny pieniądze chce ofiarować na umożliwienie lepszego rozwoju wnuczki cierpiącej na ADHD. Dodatkowo, ze względu na swój zły stan zdrowia Tom czuje się przymuszony dać ojcu szanse. Odmieniony Collins pomaga rodzinie (lepiej późno niż wcale), próbuje umówić się z kobietą bardziej w swoim wieku, tworzy nową piosenkę. Jednak nie jest ideałem. Aby były wzloty, musi zaliczyć również upadki...

Cała opowieść jest raczej nudna i przewidywalna. Czasem bawi, innym razem ściska za serce. Nie jest to historia, którą trzeba zobaczyć, raczej nie zapadnie w pamięć na dłużej. Jednak warto zobaczyć "Idola" dla samego Ala Pacino. Tym, co zdecydowanie sprawia, że film chce się obejrzeć do końca jest właśnie jego gra. Gdy trzeba, potrafi być zmarnowanym przez dragi, "gwiazdorzącym" zrzędą, ale też wrażliwym ojcem i przyjacielem o wielkim sercu. Kunszt aktora sprawia, że jego postać jest bardzo autentyczna. Polecam zatem "Idola" fanom Pacino, mimo że chyba wolę jego gangsterskie role. Siedemdziesięciopięcioletni letni aktor jest ciągle w formie. Udowadnia, że nie ma postaci, w którą się nie wcieli, na tyle, że największy hit Dannego Collinsa "Baby doll", piosenka absolutnie nie w moim typie, której chcę słuchać, wciąż pobrzmiewa mi w uszach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz