wtorek, 8 kwietnia 2014

Kumple od kufla ***

Maraton z superprodukcjami z "fabryki snów" jaki urządziliśmy sobie przygotowując się do Oskarów doprowadził u mnie do zdecydowanego przesytu. Na szczęście na Hollywood kino, nawet amerykańskie, się nie kończy i mimo że pierwsze moje doświadczenia ("Jeff who lives at home") były umiarkowanie pozytywne stwierdziłem, że doskonałą odtrutką będzie coś w duchu mumblecore. To nawiązujący do francuskiej nowej fali nurt amerykańskiego kina alternatywnego, który ukształtował się na początku XXI wieku. Ma być tanio, naturalnie (jeśli nie wręcz naturalistycznie) i "o życiu" (dwudziesto/trzydziesto latków). Akurat wpadł mi w ręce film "Kumple od kufla" Joe Swanberga, więc dwa razy nie trzeba było mnie namawiać.

Kate (świetna Olivia Wilde) i Luke (znany może niektórym z serialu "New girl" Jake Johnson) pracują w niewielkim browarze w Chicago. Cała firma stanowi zgraną paczkę, pracują razem, bawią się razem itd. Nawet jednak na tym tle od razu widać, że relacje Luka i Kate są wyjątkowe. Nie mogą się sobą nacieszyć, czytają sobie w myślach, jedzą sobie z talerzy no po prostu wydają się dla siebie stworzeni. Jest tylko jeden problem. Luke ma narzeczoną (Anna Kendrick), a Kate chłopaka (Ron Livingstone). Gdy obie pary wyjeżdżają na wspólny weekend wydaje się, że nie ma odwrotu i zmierzamy w kierunku standardowej komedii romantycznej...

Na szczęście "Kumple od kufla" granice gatunkowe mają za nic. Choć od początku zastanawiamy się raczej nie "czy" lecz "kiedy" Luke i Kate wylądują razem w łóżku, Joe Swanberg bawi się z widzem, odwlekając domniemaną kulminację. Pozwala napięciu trwać, jednocześnie zapoznając nas z bohaterami, byśmy lepiej zrozumieli ich motywacje. Bardziej niż romans interesują go chyba pytania dotyczące przyjaźni między kobietą i mężczyzną. Czy jest możliwa szczególnie, gdy nie jest się obojętnym na wdzięki drugiej osoby? Jakie są jej granice, jaki wpływ ma na relacje z partnerami? Film jest wypełniony przegadanymi urywkami z życia naszej dwójki. Piją, gadają, piją, gadają. Alkohol (a leje się go w filmie całe morze), choć zazwyczaj bywa świetną wymówką dla skoków w bok, na bohaterów działa jakby zamulająco. Z jednej strony pozwala łamać im kolejne bariery, z drugiej uniemożliwia jakby dokonanie wyboru, który choć nieunikniony może wiązać się przecież ze stratą.

Autor nagiął co prawda niektóre zasady mumblecore, zatrudniając chociażby zawodowych aktorów, ale całość wypada bardzo naturalnie i przynajmniej mnie dała poczucie dotknięcia czegoś autentycznego. Niemniej momentami ewidentnie improwizowane dialogi są mocno drewniane i podrasowanie przez scenarzystę mogłoby im wyjść jedynie na plus. Ogólnie wydaje mi się to dobra propozycja dla wszystkich mających ochotę na odrobinę oddechu od blichtru Hollywood. Jednak jak to w kinie nowofalowym standardowo rozumianej akcji praktycznie nie ma i tym, którzy na nią się nastawiają, bądź też mają ochotę na konwencjonalne love story raczej bym tej pozycji nie polecił. Tu wszystko odbywa się trochę jakby "między słowami".


1 komentarz:

  1. Widząc obsadę i znając moje zamiłowanie do lekkich komedii odpaliłem sobie ten film. Niestety...zawiodłem się i to konkretnie. Przez większość filmu nic, jedna ciekawsze scena i ponownie jesteśmy w miejscu, w którym najciekawszą rzeczą jest uroda Olivii.

    OdpowiedzUsuń