Poznana na ulicy dziewczyna (Isabelle Carré) nazwie Damiena "zmiętym". Myślę, że nie tylko do bohatera pasuje to słowo. Wiele scen w filmie jest bezbarwnych. Pojawiają się wątki i postaci, nic nie wnoszące do filmu, a występujące w nim za długo. Jednak to, co mnie urzekło to zwyczajność głównych bohaterów i ich postepowań. Nie mamy tutaj przerysowanych zachowań czy bohaterskich czynów, do których przywykam oglądając kino amerykańskie. Zaniedbywana przez męża żona łatwo wdaje się w romans. Mający wszystko w nosie facet nie staje się nagle superbohaterem. Romantyczna miłość jest tylko korzystnym życiowo wyborem. Tutaj ukłony w stronę aktorów, głównie Jeana Pierra Bacri'ego i Kristiny Scott Thomas, którzy swoją dobrą i wiarygodną grą sprawili, że ich bohaterzy byli bardzo realistyczni.
Nie nazwałabym jednak "Szukając Hortense" komedią, a raczej dramatem codzienności. Nie ma w filmie zbyt wielu scen zabawnych (a kto jak kto, ale Francuzi potrafią mnie rozbawić do łez). Natomiast przeciętni do bólu bohaterowie, oddają jaka potrafi być ludzka natura. Zdarza się, że wiedziemy czasem życie, z którego nie jesteśmy zadowoleni, ale jednocześnie nie robimy nic by to zmienić. Niektórzy z nas brną przez kolejne dni "zmięci" od swojej bierności. Lubię, gdy kino rzuca mi wyzwanie mówiąc: jesteś kowalem swojego losu, weź życie w swoje ręce. Ale tym, którzy preferują wartką akcję, spójne wątki i nieprzypadkowe postaci, film odradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz