Jak w większości tego typu komedii amerykańskich mamy tutaj do czynienia z dużą ilością mniej lub bardziej wulgarnych gagów kręcących się wokół seksu. Główni bohaterowie (grani przez Owena Wilsona i Jasona Sudeikisa) początkowo nie przebierają w środkach, aby "zaliczyć". Imprezują, nieudolnie podrywają i gdy udaje im się w końcu osiągnąć swój cel, to nachodzi ich refleksja i otrzeźwienie.
Film oczywiście nie jest ani specjalnie ambitny, ani odkrywczy. Dowiadujemy się z niego, że związek małżeński stanowi trwały fundament i - że dla chwili słabości - nie warto go tracić. Na pewno spodobała mi się za to pewna przewrotność w filmie. Początkowo faceci są pokazani w nim jako "bezmyślni samcy", którzy myślą tylko o seksie. Później jednak okazuje się, że panie też nie są takie święte, za jakie chciałyby uchodzić. Dobrze, że bracia Farrelly już jak "jadą", to robią to po całości, nie wprowadzając pojęcia "świętych krów".
Dwa śmieszne momenty, które spowodowały, że filmowi przyznaję wyższą ocenę niż pierwotnie zamierzałem: specyficzne "kichnięcie" dziewczyny podrywanej przez Sudeikisa oraz ciekawy tekst jednego z bohaterów w klubie nawiązujący do... "Lotu nad kukułczym gniazdem" ;). W trakcie filmu zdałem też sobie sprawę z upływającego czasu. Christina Applegate, grająca jedną z żon dwójki znudzonych małżonków, którą jeszcze nie tak dawno pamiętałem jako nastoletnią córkę Ala Bundy'ego ze "Świata według Bundych", ma już 40 lat...
Jeśli ktoś lubi rozrywkę ulokowaną gdzieś pomiędzy "Sposób na blondynkę" a "Kacem w Vegas", to "Bez smyczy" trafi w jego gusta. Przyzwoity, odprężający "resecik".
Kilka uwag odnośnie tego, kogo nie podrywać w klubie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz