piątek, 23 marca 2012

Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć ***

Hans Kloss lub jak kto woli J-23, po 44 latach od czasów kultowego serialu, powrócił i to od razu na duże ekrany w reżyserii Patryka Vegi. Krótkie streszczenie filmu - Kloss - agent polskiego wywiadu o kryptonimie J-23 - wpada na trop skarbu zrabowanego przez nazistów. W intrygę zaangażowany jest stary znajomy Klossa - Hermann Brunner. Kloss, próbując pokrzyżować plany wroga, stara się ocalić z wojennej pożogi piękną Elzę, dla której gotów będzie zaryzykować bezpieczeństwo swojej misji. Akcja filmu rozgrywa się dwutorowo, tzn. najpierw przedstawiona jest historia naszego bohatera w 1945 roku, później fabuła przeskakuje o 30 lat do przodu, aby za jakiś czas znowu wrócić do wcześniejszego okresu.

Już na początku filmu mamy scenę prawie jak z "Szeregowca Ryana" Stevena Spielberga, gdy widzimy jak kule rozszarpują ludzkie ciała. Prawie jednak robi różnicę, ale to w końcu polskie kino. Grunt, że przynajmniej nie widziałem latającego styropianu ani rycerzy w adidasach - jak to już miało miejsce w naszych innych rodzimych superprodukcjach. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że jak na polskie standardy zaskakują efekty specjalne i ogólny rozmach. Później mamy wyraźną aluzję, że J-23 to nie wymoczek w scenach damsko-męskich i podobnie jak najsłynniejszy agent świata - James Bond - otacza się pięknymi kobietami. Zaczyna się zatem iście amerykańsko, później już jednak tak dobrze nie jest.

Niestety zawiedli młodzi polscy aktorzy. Tomasz Kot jako Hans Kloss? Miałem mocne wątpliwości już przed filmem i niestety nie myliłem się. Kot się nie sprawdza w roli J-23. Brakuje mu po prostu klasy i szarmancji Stanisława Mikulskiego. Jego wygląd i posępny, marsowy wyraz twarzy bardziej mi przypominają występy... Arniego Szwarzeneggera w swoich kultowych filmach, niż jakąkolwiek próbę zmierzenia się lub rozprawienia z legendą Mikulskiego. Marta Żmuda-Trzebiatowska jako Elza, dla której to Kloss prawie poświęca swoje życie, jest...ładna. I trudno coś więcej o niej napisać. Trzebiatowska próbowała nadać swojej postaci rys dramatyzmu. W kilku scenach nawet mocno zawodziła i płakała, ale swoimi "spazmami" bardziej wywoływała na sali kinowej śmiech i ironiczne komentarze niż jakiekolwiek poruszenie. Ogólnie minusem gry większości młodszych aktorów jest to, że zamiast się trochę pobawić konwencją filmu, który jest w gruncie rzeczy tworem rozrywkowym, grają z takim zadęciem, jakby wystawiali na scenie przynajmniej "Dziady". Na pewno zaskoczeniem in plus w filmie jest dla mnie Piotr Adamczyk w roli młodego Brunnera. Zresztą aktorzy grający największego wroga Klossa bawią się tą rolą. Emil Karewicz to aktor wybitny i tutaj to tylko potwierdza. Jego rozmowy z Mikulskim, powiedzonka ("Nie ma twardych ludzi, są tylko źle przesłuchani"), ironiczny uśmiech - to największy atut filmu. Dobrze gra też Daniel Olbrychski - jednego z licznych wrogów Hansa. Generalnie starsi aktorzy prezentują się o poziom wyżej od swoich młodszych kolegów. Po niektórych dialogach widać, że rękę do scenariusza przyłożył Władysław Pasikowski, który miewa jeszcze przebłyski dobrej formy.

Fabuła jest przyzwoicie poprowadzona, ale tylko do pewnego momentu. Mniej więcej w połowie filmu następuje spore nagromadzenie bohaterów, co powoduje, że trudno jest się skupić na głównej intrydze, bo co rusz przewijają się postacie, które "coś mają do Klossa". W pewnym momencie Vega widać, że próbuje swojemu filmowi dodać coś jeszcze z "Kodu da Vinciego", ponieważ nasz dzielny J-23 musi rozwikłać pewną zagadkę opierając się na wersach z Biblii. Wychodzi to średnio - w każdym razie Amerykanie robią to lepiej. Można powiedzieć, że im dalej historia trwa, tym robi się coraz bardziej nieprawdopodobna. Bo i wrogowie Klossa z czasów II wojny cudownie ożywają (w tym m.in. Adam Woronowicz jako psychodeliczny Lau, który grał i w wątku z Klossem - Kotem i 30 lat później, mając tylko lekko przyprószone siwizną włosy) i historia zaczyna się robić trochę tandetna. Dopełnieniem znacznie gorszej końcówki filmu jest spotkanie po latach Elzy (grana cały czas przez Żmudę-Trzebiatowską - ucharakteryzowaną na babcię) i Klosa - Mikulskiego. W tym momencie trudno nie obserwować ich czułej sceny z lekkim zażenowaniem.

Ogólnie film nie zachwyca, ale też twórcy nie dają ciała. Niewątpliwie dla fanów takich aktorów jak Stanisław Mikulski czy Emil Karewicz będzie prawdziwą gratką zobaczyć - być może po raz ostatni - ich razem na ekranie. Mam w ten sposób niewesołą refleksję, że z powodu tych dwóch starszych panów i ogólnie mojej słabości do serialu z Klossem przyznaję filmowi ocenę wyższą niż pierwotnie zamierzałem. Czyżbym się robił sentymentalny na stare lata? ;)

A oto i iście hollywoodzki trailer do filmu:



2 komentarze:

  1. Całkiem profesjonalna recenzja.Bacznie się przyglądam i liczę, że nie zabraknie zapału Filmówka

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja oddaje w 100% moje odczucia. Nie pasujący do roli Klossa Tomasz Kot, słodka Marta Żmuda-Trzebiatowska nie przekonująca do roli cierpiącej na wojnie młodej kobiety (i fatalna charakteryzacja po latach), niezbyt udane motywy Kodu da Vinci, liczba trupów rodem z Rambo.
    Nie mam pewności, czy zamiarem autorów było nakręcenie kontynuacji serialu czy też film stanowi próbę stworzenia komedii. Nie odnajduję w filmie ani jednego, ani drugiego...
    Z młodszego pokolenia pozytywnie mnie zaskoczył jedynie Piotr Adamczyk.
    Ze starszego pokolenia - Daniel Olbrychski był jak zwykle rewelacyjny. Owszem, miło znów zobaczyć Emila Karewicza i Stanisława Mikulskiego razem na ekranie, ale szkoda, że takiego pomysłu ktoś nie zrealizował 20 lat temu. Pomimo szacunku i zachwytu nad pierwotną rolą, źle się ogląda podstarzałego Pana Mikulskiego biegającego z bronią...
    Do kina poszłam z nadziejami na odświeżenie dobrych wspomnień związanych z dawnym serialem, wróciłam z niesmakiem...

    OdpowiedzUsuń