sobota, 2 sierpnia 2014

Więzy krwi ****

Brooklyn, lata 70. Historia dwóch braci, których różni wszystko. Jeden z nich to gliniarz Frank (Billy Crudup), mający nieposzlakowaną opinię i powoli pnący się na drabince policyjnej kariery. Drugi to gangster Chris (Clive Owen), który wychodzi z więzienia po odsiedzeniu wieloletniego wyroku. Frank postanawia pomóc bratu w nowym życiu. Załatwia mu pracę, mieszkanie, umożliwia spotkania z matką jego dzieci - prostytutką Monicą (Marion Cotillard). Chris rozpoczyna pracę w warsztacie samochodowym, tam poznaje Natalie (Mila Kunis), w której się zakochuje. Jednak jego pociąg do większych pieniędzy jest zbyt duży, a że natura zawsze ciągnie wilka do lasu, to niedługo wytrzymuje jako porządny obywatel. Tymczasem Frank zakochuje się w Vanessie (Zoe Saldana) dziewczynie zabójcy na usługach mafii. Nietrudno się domyślić, że losy braci prędzej czy później się skrzyżują.

Reżyser Guillaume Canet postanowił zaadaptować na własne potrzeby scenariusz francuskiego filmu "Les lens du sang" z 2008 roku, w którym to zresztą zagrał główną rolę. Podobnie jak we francuskim pierwowzorze na pierwszy plan wysuwa się wątek trudnych relacji braterskich i pytanie czy pomimo dzielących ich różnic jest możliwa pomiędzy nimi jakakolwiek więź. Canet pokazuje, że tak i że tytułowe "więzy krwi" są siłą, przed którą nie można uciec. Bracia są przedstawieni na zasadzie kontrastu i na pierwszy rzut oka wydaje się, że mają ze sobą słaby kontakt i zadawnione urazy. Z jednej strony Frank ma wyraźny kompleks starszego brata. Chris imponował mu w dzieciństwie swoją odwagą i przebojowością. Można powiedzieć, że młodszy brat poszedł do policji, żeby walczyć ze swoimi słabościami. Chris to z kolei przeciwieństwo Franka, pewny siebie, porywczy, mający żal do brata, że ten nie odwiedzał go w więzieniu. Obie postaci zostały bardzo trafnie obsadzone aktorsko. Crudup i Owen grają przekonująco, znakomicie pokazując zawiłości charakterów swoich bohaterów.

Ciekawie wygląda też kwestia relacji braci z ojcem Leonem (świetna rola Jamesa Caana), który faworyzuje starszego Chrisa. Wydaje się, że jest to ojcowska forma zadośćuczynienia dla syna za jego stracone lata w więzieniu i to, że Leon nie ustrzegł się błędów w jego wychowaniu. Relacje ojcowsko-braterskie w filmie są pokazane bez zarzutu. Kuleje tylko słabszy wątek matki braci, która według słów ojca była prostytutką i właśnie brak rodzicielki w filmie miał uzasadniać fakt, że Chris i Frank mieli później problemy z kobietami.

Reżyser jest wielkim entuzjastą kina retro, dlatego nie brakuje ciekawych nawiązań do kultury kina lat 70. Z jednej strony mamy wyraźne odniesienia do starych amerykańskich filmów i twórczości Sama Peckinpaha, Sidneya Lumeta, Johna Cassavetesa czy Martina Scorsese. Ulice, samochody, muzyka, Canet znakomicie pokazuje "brudną" Amerykę, uwypuklając każdy szczegół, również w charakteryzacji aktorów. Z drugiej strony nie brakuje również motywów kina francuskiego i filmów z Alainem Delonem, który w ciemnym płaszczu z francuskich kryminałów stanowił jakby odpowiednik bohatera granego przez Owena, odzianego w czarną skórę.

Jest kilka momentów, które nazwałbym bardzo "smakowitymi kąskami filmowymi". Przede wszystkim sceny z Caanem, którego zawsze będę pamiętał jako Sonny’ego Corleone z "Ojca Chrzestnego" przywołują nostalgię za dawnym kinem gangsterskim. Samo zakończenie filmu oraz kilka momentów z udziałem Cotillard (jej wejście do knajpy, gdzie bohater grany przez Owena sączy samotnie drinka, a w tle roztacza się stara muzyka) mają coś dla mnie z magii kina. Chwała za te chwile dla Caneta, jak również za bardzo dobrą obsadę głównych ról, ale trudno też nie zganić go za dłużyzny czy słabe nakreślenie postaci Natalie (Kunis jest najmniej wyrazista z grona aktorów, ale po prawdzie nie ma za bardzo co grać).

"Więzy krwi" nie trafią do każdego. Ale ci, którzy lubią stare, porządne kino gangsterskie, nie powinni czuć rozczarowania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz