niedziela, 12 stycznia 2014

Wilk z Wall Street ***

„Jestem królem świata!” krzyczał Leonardo Di Caprio, grając Jacka w „Titanicu”. Spokojnie taką frazę mógłby również powtórzyć w najnowszym obrazie Martina Scorsese - „Wilk z Wall Street”. Jego Jordan Belfort to złote dziecko Wall Street, który zakłada wraz ze swoim kumplem Donnie'm Azoffem (Jonah Hill) firmę maklerską - Stratton Oakmont, zajmującą się akcjami śmieciowymi. Z czasem dorabia się on niebywałego bogactwa, stając się powoli obiektem zainteresowań FBI.

Jeśli Jordan Belfort miał na starcie swojej maklerskiej kariery jakiekolwiek ideały i zasady, to pryskają one niczym bańka mydlana w momencie poznania Marka Hanny (nieduża, ale znacząca dla fabuły rola Matthew McCounagheya). Od swojego „mentora” Belfort dowiaduje się, co zrobić, żeby osiągnąć sukces. I tak - przede wszystkim - powinien oszukiwać, wręcz "doić" klientów z pieniędzy. A w wolnych chwilach wciągać ścieżki kokainy i po prostu korzystać z uroków życia. Idąc za wskazówkami Hanny, Jordan dosyć szybko odnajduje się w regułach finansowego rynku, nie mając przy tym żadnych skrupułów czy wyrzutów sumienia. A nawet jak miewa ledwo dostrzegalne refleksje nad swoim życiem, to znikają one wraz z kolejnymi dawkami prochów czy innych używek. Imprezy, orgie, seks z niezliczoną ilością kobiet, to jest to, co stanowi sens życia młodego milionera. Z filmu nie wynika żaden morał, żadna hollywoodzka przypowieść o tym, że bogactwo niszczy człowieka i w gruncie rzeczy nic mu ono nie daje, bo w środku zostaje on pusty. Scorsese nie moralizuje, nie poucza, po prostu przedstawia fakty i zostawia widzowi ocenę postępowania bohaterów filmu.

Narracja w filmie mocno przypomina „Chłopców z ferajny”. Tutaj też mamy głos zza kadru głównego bohatera, komentujący zdarzenia z jego życia. Zresztą sama banda z firmy Belforta przypomina trochę tą mafijną ekipę z pamiętnego klasyka Scorsese. Tyle, że ci pierwsi zdecydowanie więcej imprezują i ćpają – pod tym względem chłopcy z Bronksu zachowywali się przy nich jak grzeczni przedszkolacy. No i o ile w "Chłopcach..." świetnie pokazane było środowisko mafijne, to tym razem Scorsese skonstruował satyrę na maklerów, obnażając kompletnie tą profesję. Brokerzy w filmie są pokazani jako ludzie niezbyt skomplikowani intelektualnie (co ciekawe w składzie założycielskim Stratton Oakmont, poza Belfortem, nikt nie miał wyższego wykształcenia) i prześcigający się w kolejnych idiotyzmach. I tak „Wilka…" momentami ogląda się jak niesmaczną komedię, przypominającą niekończącą się imprezę, która za chwilę zakończy się puszczeniem wielkiego pawia. Są w filmie śmieszne momenty (jak np. niektóre narkotyczne wizje Belforta), ale są też wyjątkowo żenujące chwile. I tych drugich jest niestety więcej.

Nie jestem zachwycony rolą Di Caprio. Belfort w jego wykonaniu to człowiek bez zasad, zepsuty i chyba jego jedyną zaletą jest to, że jest lojalny wobec swoich kumpli. Aktor momentami za bardzo szarżuje, gra zbyt efekciarsko, a jego przemowy w trakcie filmu (są aż trzy) są mało treściwe i przynajmniej dwie z nich zbyteczne, co jest też dużą winą scenariusza. Niewątpliwie „boski Leo” miewa dobre momenty (gdy musi grać swojego bohatera, będącego na haju czy też, gdy prowadzi świetną rozmowę z agentem FBI, granym przez Kyle Chandlera), ale daleki jestem od zachwytów nad jego rolą. Reszta aktorów wciela się w bardzo antypatyczne postacie, gdzie prym wiedzie szczególnie Jonah Hill, który gra po prostu wyjątkowego kretyna i nieraz ma się ochotę udusić go na ekranie. Margot Robbie - jako druga żona Belforta - Naomi stanowi na pewno niesłychanie miły ozdobnik i pewnie Hollywood jeszcze nie raz się o nią upomni.

„Wilk z Wall Street” to najsłabsze dzieło Scorsese od lat. Niewykluczone, że mój słabszy odbiór tego filmu jest spowodowany tym, że całkiem niedawno obejrzałem "Arbitraż" również opowiadający o krezusach finansowych, osadzonych w realiach Wall Street i za bardzo nastawiłem się na podobną tematykę. A tymczasem obejrzałem satyrę na maklerów, którą trudno uznać za wybitne dzieło. Owszem, wielki mistrz nic nie stracił ze swojego reżyserskiego kunsztu, ale już sam komediowy charakter historii pozostawił we mnie spore uczucie niedosytu.

14 komentarzy:

  1. Otóż to! Jestem tego samego zdania. Po obejrzeniu filmu długo zastanawiałam się, dlaczego Scorsese w ogóle zrobił ten film? Po co? Dla kogo? I w końcu w jednej z recenzji przeczytałam zdanie tak oczywiste i proste, że aż śmiałam się do rozpuku... Scorsese zrobił nas w balona, robiąc jedną, wielką reklamę firmie szkoleniowej pana Belforta. Być może nawet za jego pieniądze :) I pewnie o to tu chodziło...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto polecić wielbicielom Las Vegas Parano. Ćpanie i orgie to chyba 80% filmu. Trzeba przyznać, że jako komedia "Wilk..." jest całkiem udany. Przerysowuje, trochę w stylu Tarantino, ale do jego kunsztu w tej materii Scorsese daleko. Nie należy oczekiwać większego przesłania płynącego z filmu. Natomiast Di Caprio znów udowodnił, że jest dobry i jeśli ktoś lubi jego kreacje to powinien obejrzeć film.

    OdpowiedzUsuń
  3. Film bardzo niesmaczny,Di Caprio zupełnie niestrawny przez rolę bardzo przerysowaną!
    Dzieło Scorsese to opowieść o winie za którą bohater nie ponosi kary, bo choć zdarza mu się mieć jakieś nieprzyjemności to i tak zawsze wychodzi z nich cało.Wybitny film bez przesłania,morału?Na pewno nie dla mnie.Szkoda zmarnowanych 3 godzin!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie ponosi kary? Przez ostatnie 5 lat spłacił tylko 14 mln dolarów, a ma ich do spłacenia 110..

      Usuń
  4. WILK Z WALL KICZ,to żenujące dzieło znakomitego reżysera,które można śmiało porównać do "KAC WAWA" z inną obsadą:)Niekończące się kokainowe maratony z orgiami to obraz tego prawdziwego Hollywood od kulis i właściwie takie możemy oglądać tylko w innej scenerii Wall Street.Dodając do tego poniżanie godności ludzkiej dla zabawy,nie tylko publiczne golenie głowy na łyso przez kobietę za duże pieniądze ale też rzucanie ludźmi do celu dla kaprysu,każe mi nazwać ten film złym,nie dla tego,że jest to zły film,ale dla tego,że zło w tym filmie uruchamia zachwyt nad nim i to jest najbardziej niebezpieczne.Kiedy widzisz,że to jest tak zły film i możesz coś z tym zrobić,możesz wyjść z sali kinowej,manifestując swoją opinię o nim,to dalej siedzisz.dając tym przyzwolenie,na jego trwanie...na trwanie zła.Patrzysz na tłum,który też nie wychodzi i jesteś w 3 godzinnej pułapce,pułapce tłumu tak jak w 39 ,tłum patrzył i nic nie zrobił,dając przyzwolenie trzymał pionowo prawą rękę lekko pochyloną do góry.Jeśli chcesz to zatrzymać? wstań i wyjdź i broń dobrego kina,jak granic zdrowego rozsądku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem czemu film Ci się nie podoba? Film obrazuje tylko prawdziwą historię, krok po kroku. To historia Jordana może Ci się nie podobać, ale nie film.

      Usuń
    2. Film dokumentalny a film kinowy komercyjny, to dwie różne formy, które rządzą się swoimi prawami, które to jednoznacznie odróżnia jedno od drugiego. Grupa odbiorców jest inna, w filmie komercyjnym, ponieważ nastawiony jest na zysk, jest to z reguły odbiorca masowy, także nie może też być zbyt skomplikowany, natomiast dokument ma trafić do wybranej grupy zainteresowanej tematyką, raczej niszowy odbiorca. Druga sprawa to nawet jeśli ci napiszą że film komercyjny jest bez cenzury to nadal jest filmem komercyjnym, czyli pewną kreacją rzeczywistości, to ma się dobrze sprzedać a nie trzymać się prawdziwych relacji czy dokumentów. Film dokumentalny jest czymś odmiennym, to główny nacisk kładzie się na fakty, jakie by one nie były, stara się o ekspertów poruszanej tematyki którzy recenzują materiał, pomagają w produkcji. Proces jest nastawiony na zupełnie inne cele, film komercyjny nastawiony jest na masową sprzedaż, film dokumentalny na przedstawienie faktów, im wyższa wartość merytoryczna ty lepszy film dokumentalny, im wyższa wartość "artystyczna" z uwzględnieniem masowego odbiorcy, tym lepszy film komercyjny. Ale fakty też mogą być źle podane, chaotycznie itd, czyli forma też ma istotne znaczenie w filmie dokumentalnym i tu też można ją oceniać nawet jeśli film będzie poruszał się jedynie w faktach to może zostać nisko oceniony. Teraz chwila skupienia, jeśli ktoś uważa że historia, główny wątek filmu jest idiotyczny to dlaczego taki film miałby się podobać? Czy kogoś interesuje na czym wzoruje się artysta obrazu, jeśli obraz nam się nie podoba,, czy wiedza taka może coś tutaj realnie zmienić? Albo inaczej, Czy to na czym się artysta wzorował wpływa na odbiór dzieła jeśli nam sie nie podoba? Dopiero jeśli się podoba jesteśmy zainteresowani jego historią, procesem tworzenia, inspiracją artysty. Są jeszcze filmy artystyczne, mogą być krótko metrażowe, to taki rodzaj poezji w kinematografii. Jest to forma prezentująca piękno kina, celem nie jest odbiorca masowy a przekaz artystyczny, więc artysta nie jest ograniczony "przeciętnością masy" , tworzy dokładnie to co czuje.

      Usuń
  5. nie zgadzam sie film b dobry Kwestie moralne każdy niech sobie ocenia Dla mnie tytułowy bohater jest faktycznie bohaterem gdyby zajął sie czyms innym mógłby to to być nowy Gates- a rola Di Caprio powinna byc oskarowa Polecam i proszę sprawdzic jakie wysokie oceny na film na innych portalach i przeczytac o
    Jordan Belfort o jego ówczesnym zyciu

    OdpowiedzUsuń
  6. Według mnie film całkiem dobry, trochę przydługi, może trochę za dużo golizny i ćpania ale 4,5/6 bym dał.

    Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę z tego, że film został nakręcony na podstawie książki Jordana Belforta i rzeczywistych wydarzeń. Scorsese niczego nie kreuje, tylko pokazuje co się działo w Stratton Oakmont i jak wyglądało życie Belforta. Być może odrobina przesady w tym jest, ale raczej niewiele.

    Co do Di Caprio to Belfort faktycznie był (jest) człowiekiem bez zasad, który ćpał non stop, uczestniczył w orgiach, lądował naćpany helikopterem przed domem więc bardziej bym się skupił na tym jak Di Caprio zagrał takiego człowieka i czy był w tym wiarygodny. Według mnie tak.

    Porównanie do "Arbitrażu" chyba nie jest całkiem trafne. "Wilk ..." to bardziej historia człowieka-oszusta niż opowieść o Wall Street. Film nie jest też satyrą na maklerów, niczego nie przerysowuje, a jedynie przedstawia jak wyglądało Stratton Oakmont.

    Jak dla mnie 4, a może nawet 5.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Belfort powiedział, że w filmie nie zgadza się tylko to, że była małpa w firmie (w jednej scenie Leo idzie z małpą na rękach) i to, że tego swojego kumpla poznał w restauracji. W rzeczywistości dwóch panów przedstawiła sobie żona Porusha, która poznała Belforta w autobusie.
      Reszta się zgadza, więc przesady w filmie nie było, bo było tak w rzeczywistości :)

      Usuń
  7. Uwielbiam Leonardo Di Caprio! Scorseese trochę mniej, troche mnie nuzyła ta 3 godzinna epopeja, ale poszłam ze względu na dobrą recenzję Wilka z Wall Streett na Media River i ze wzlędu na aktorów. Ale wg mnie całkiem niezły portret psychologiczny megalomana.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jezeli pokazanie co w zyciu ludzie robia dla zdobycia pieniedzy i w jakim celu je zdobywaja, na co wydaja jak juz je maja w sposob lekki i bez moralizowania to film jest zly. Dla tych ktorzy musza miec moral i oczekuja gotowych zyciowych madrosci. Jezeli ktos tego nie potrzebuje i wyciaga wnioski sam oraz brak mu zad00podecia na rozpoczecie nauczania ok. 30tki to bedzie zadowolony.
    Di Caprio grajac goscia, ktory ma jasny i jedyny cel - jak najprzyjemniej wydac kase, ktorej trzeba miec duzo, jest taki jakim powinien byc - naturalnie taki jak on.

    "Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?"

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale sie uspokoilem jak przeczytalem ta krytyke bom myslal ze tylko ja widze ten film jako dosc przeciagniety rozgotowany makaron na dodatek podany w mc donaldzie. Co do obsady 100 trafna recenzja co do monologow Leonarda jak bym Pietrzaka dzis ogladal, co do montazu tak zrobiony ze film duzymi chwilami mnie nudzil, myslalem wyjsc z kina. Co do operatora to sprawny, co do muzyki to niewidoczna jedyna perelka byla kreacja Margot Robbie, niestety Jonah hill nie gra on taki jest w kazdym obrazie w ktorym pokaze te inteligientna twarzyczke pelna aktorskiego wyrazu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że jest idealnie powiedziane ;p Też oglądałam parę dni temu i po prostu jestem zawiedziona... jeszcze, gdybym oglądała z lektorem, to może może ale z napisami, to jest po prostu jedna dłuuuuuuga niekończąca się beznadzieja ;o Owszem, niektóre momenty były dobre i śmieszne, ale kilka razy Jordan przemawiał do swojej "załogi" i to się ciągnęło bez końca, w ch... długie i bezsensowne wypowiedzi, które po kilku zdaniach tracą sens (i mnie osobiście w pewnym momentach nie chciało się czytać do końca danej sceny). a przede wszystkim jest duużo za długich scen co jest bardzo męczące. Cieszę się ogromnie, że oglądałam to z siostrą i szwagrem, bo chyba bym zasnęła. Jak najbardziej zgadzam się z recenzją :)

    OdpowiedzUsuń