poniedziałek, 6 stycznia 2014

Kamerdyner ****

Ciepłe przyjęcie "Służących" Tate Taylor pokazało, że w Hollywood zrobił się dobry klimat do kręcenia filmów rozliczających się z trudnym tematem z historii Stanów Zjednoczonych, czyli traktowaniem Afroamerykanów i ich walkę o pełnię praw obywatelskich. Po nieudanej "Pokusie" postanowił do niego sięgnąć Lee Daniels, reżyser nagrodzonego Oskarami "Precious".

Inspiracji do scenariusza napisanego przez Danniego Stronga dostarczył artykuł z 2008 roku z Washington Post, opisujący historię Eugene'a Allena, kamerdynera, który służył w Białym Domu aż ośmiu kolejnym prezydentom od Trumana do Reagana. Główny bohater filmu nazywa się Cecil Gaines (w dorosłym życiu odtwarza go Forest Whitaker). Poznajemy jego trudne dzieciństwo na położonej na południu Stanów Zjednoczonych farmie bawełnianej, widzimy jak traci ojca, zostaje przeniesiony do domu by nauczyć się służyć. Gdy dorasta ucieka szukając wolności, ale dach nad głową już zawsze będzie mu zapewniać wyuczona na farmie profesja (której ciekawie pokazane arkana są jednym z mocniejszych punktów filmu). Rozwija się w swoim fachu, awansuje do coraz lepszych hoteli, aż ostatecznie trafia na sam szczyt - zostaje kamerdynerem w samym Białym Domu. W międzyczasie ustatkowuje się i wraz z żoną (gwiazda amerykańskiej telewizji Oprah Winfrey) i dwójką synów tworzą typową, afroamerykańską rodzinę klasy średniej. Żyją sobie spokojnie i Cecilowi wydaje się, że jego marzenia się spełniły...

Jednak problemy trapiące czarną społeczność USA będą raz po raz wdzierały się w życie państwa Gaines, burząc tak ceniony przez Cecila spokój. Od momentu, gdy trafi on do Białego Domu narracja filmu prowadzona jest trójtorowo. Poznajemy kulisy wielkiej polityki, obserwując oczami Cecila zmagania kolejnych prezydentów (w filmie od Eisenhowera do Reagana) z problemami rasowymi. Towarzyszymy jego starszemu synowi Louisowi (David Oyelowo), który chce wziąć czynny udział w odbywającej się na południu walce o prawa kolorowych mieszkańców. Oba te wątki, bardzo od siebie oderwane udanie spaja trzeci, czyli domowe życie Cecila i jego rodziny. Zmagania jego żony z nałogiem, spotkania z przyjaciółmi pokazują zwyczajną szarą rzeczywistość amerykańskiej rodziny, to jak wpływa na nią wielka historia dziejąca się gdzieś obok.

Autorzy postawili przed sobą bardzo ambitne zadanie - przedstawić w formie fabuły kronikę skomplikowanej historii walki czarnoskórych mieszkańców USA o ich prawa w XX wieku. Taki cel wymusił na twórcach zawsze ryzykowne najeżenie scenariusza wydarzeniami historycznymi oraz dodanie będącego czystą fikcją wątku Louisa. Chyba nie odbyła się w Białym Domu istotna dyskusja na temat praw Afroamerykanów, której nie przysłuchiwał się Cecil (czasami udzielając prezydentom wyważonych rad). Jeśli coś działo się na ulicach, to scenarzyści zadbali o to by uczestniczył w tym jego syn (od przesiadywania w strefach dla białych w restauracjach, przez rozmowę z dr Martinem Lutherem Kingiem tuż przed jego śmiercią, aż po uczestnictwo w radykalnym ruchu Czarnych Panter). Ryzyko się jednak opłaciło, gdyż obraz wydaje się kompletny, a w dużej mierze chyba dzięki trzeciemu wątkowi, spajającemu wszystko w całość, historia nie sprawia wrażenia sztucznej. Dało to również okazję reżyserowi do zrealizowania tak zapadających w pamięć scen jak ta, w której kolacja w Białym Domu zderzona jest ze wspomnianym już przeze mnie mnie przesiadywaniem protestujących czarnych studentów w strefach restauracyjnych przeznaczonych tylko dla białych.

"Kamerdynera", gdyby nakręcono go nad Wisłą na pewno okrzykniętoby (to słowo budzi uzasadnione złe skojarzenia) superprodukcją. Nie tylko ze względu na temat, ale przede wszystkim na niekończącą się paradę gwiazd, których nawet nie podejmuję się wymieniać. Część zostało obsadzonych i ucharakteryzowanych lepiej (jak np. Alan Rickman w roli Reagana), część gorzej (jak np. John Cusack jako Nixon). Na pewno nie zawodzi, niemalże stworzony do roli Cecila Forest Whitaker. Z jednej strony olbrzym, z drugiej uosobienie łagodności, potrafi wspaniale operować mimiką twarzy oddając targające bohaterem emocje. Całkiem dobrze radzą sobie również nie kojarzeni raczej z aktorstwem Oprah Winfrey i Lenny Kravitz.

Najsłabiej w filmie wypadło według mnie jego zakończenie. Przeciągnięte i nazbyt patetyczne, w którym pada mocno nietrafione porównanie bawełnianych farm do obozów koncentracyjnych. Nie zmienia to jednak faktu, że "Kamerdyner" to uczciwie zrobione kino, które moim zdaniem może być przykładem dla naszych rodzimych twórców, że jeśli się ma dobry pomysł to i z historycznej superprodukcji można zrobić ciekawy film.


1 komentarz:

  1. Wzruszająca opowieść o człowieku, który ciężką pracą, walczy o prawo do godnego życia. A w tle toczące się historyczne zmiany i bardziej otwarta walka z segregacją rasową. Wszystko wspaniale zespolone, jak pisze autor recenzji, trój torową narracją. Warto obejrzeć, aby przypomnieć sobie, jak, całkiem jeszcze niedawno,wyglądała sytuacja Afroamerykanów. Początkowo drażniła mnie laurka dla Obamy, jednak uświadomiłam sobie, jak niesamowitym wydarzeniem, musiałbyć wybór czarnoskórego prezydenta, dla ludzi pamiętających lata, w których osadzona jest fabuła filmu.

    OdpowiedzUsuń