piątek, 17 stycznia 2014

Hobbit. Pustkowie Smauga ***

Druga część przygód Hobbita utwierdziła mnie w przekonaniu, że rozbijanie niezbyt obszernej książki na kilka filmów przynosi korzyści jedynie producentom. "Niezwykła podróż" rok temu wprowadziła mnie w świat Hobbita. Moja wyobraźnia kieruje się obrazami już zapamiętanymi, znam już bohaterów w wersji Jacksona. Nie poznam jednak końca ich podróży, na to muszę czekać kolejny rok. I na tym właśnie traci "Pustkowie Smauga", że jest środkowym odcinkiem i nie wnosi ani zaskoczenia, jakie towarzyszyło oglądaniu pierwszej części, ani nie zaspokaja głodu obejrzenia zakończenia.

Bilbo wciąż wpada w tarapaty i posiłkuje się pierścieniem, ale schodzi na dalszy plan w porównaniu do pierwszej części. Co jakiś czas pojawia się Gandalf, w ciągłym pościgu za bohaterami ujrzymy znów Azoga. Prym wiedzie, podobnie jak w "Niezwykłej podróży" Thorin, świetnie zagrany przez Richarda Armitage. Powiew nowości wnosi do filmu, pomagający bohaterom Bard, całkiem nieźle odtworzony przez Luke Evans'a.

"Pustkowie Smauga" ma jednak przewagę nad pierwszą częścią przygód Hobbita, jeśli chodzi o wartkość akcji. Tutaj rozwija się ona znacznie szybciej i bohaterowie co chwila stają do walki, próbują się ukryć lub przechytrzyć wroga. Dzięki temu film trzyma w napięciu. Jednak momentami rzezi jest chyba za dużo. Trup ściele się gęsto, aż dziw, że wataha Thorina wychodzi z tego niemal cało. Sam Legolas zabija z częstotliwością 5 orków na minutę, a jego blond włosy falują na ekranie przy kolejnych zadawanych ciosach niczym u baletnicy.

Towarzyszące oglądaniu emocje, zawdzięczamy również pięknej scenerii. Znów możemy podziwiać zadziwiające krajobrazy Nowej Zelandii, które przenoszą nas do świata baśni. Efekty specjalne przede wszystkim powalają w walce ze smokiem. Kulminacyjna konfrontacja bohaterów ze Smaugiem, jest najlepszym momentem filmu. Przyjemna dla ucha jest ścieżka dźwiękowa, autorstwa mistrza gatunku Howarda Shore'a. W pamięć zapada również finałowy hit Eda Sheerana:



Do kina idę jednak na film. Jeden cały film, z początkiem i zakończeniem, a nie po to by zobaczyć fragment historii i czekać rok na ciąg dalszy. Komercyjne dzielenie filmów na kawałki irytowało mnie przy Piratach z Karaibów, Harrym Potterze i wkurza również przy Hobbicie. Film powinien chyba przynosić zyski w inny sposób. A tak mam wrażenie, że kilka godzin nakręcono na siłę. O Hobbicie mógłby powstać dobry, długi film, bez konieczności wymyślania połowy fabuły, spoza "scenariusza" Tolkiena. Nie wiem, czy za rok silniejsza będzie chęć zobaczenia zakończenia przygód Bilbo, czy oprotestowania robienia z kinowych filmów seriali, wyrażona nie zakupieniem biletu.

3 komentarze:

  1. mam wrażenie, że kilka godzin nakręcono na siłę. O Hobbicie mógłby powstać dobry, długi film, bez konieczności wymyślania połowy fabuły, spoza "scenariusza" Tolkiena. Bardzo trafny komentarz

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnie stwierdzenia są niezbyt trafione. Skoro autorowi nie podoba się wizja Jacksona tworzenia kolejnych ocinków, to dobra rada - nie oglądaj, nie chodź do kina i nie narzekaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm... może i trochę nakręcono na siłę ale mi to odpowiada niż ściubienie całej książki w jednym filmie. Co zresztą widać na przykładzie Gry Endera. Jak ktoś czytał książkę, to film będący zlepkiem paru scen z książki, może sobie odpuścić. Natomiast jak nie czytał to film może sobie tym bardziej odpuścić i lepiej przeczytać książkę. ;-) Niestety wiele filmów mających swoją podstawę w książkach cza potraktować podobnie.

    OdpowiedzUsuń