środa, 6 listopada 2013

Istnienie ***

Lisa (znana z "Little Miss Sunshine" Abigail Breslin) jutro będzie obchodzić szesnaste urodziny. Jej tata naprawia samochód, mama krząta się po kuchni, młodszy brat bawi się gdzieś ze swym wyimaginowanym przyjacielem. Wieczorem wszyscy razem zasiądą, by wspólnie obejrzeć film. Normalna, szczęśliwa rodzina. No z dokładnością do jednego detalu. Lisa już wie, że nigdy nie skończy szesnastu lat. Martwa, wraz z rodziną, skazana jest na nieskończone powtarzanie dnia, który poprzedzał jej śmierć...

Myślę, że już te parę zdań wstępu bezbłędnie naprowadzi większość kinomanów na główne inspiracje twórców kanadyjskiego horroru "Istnienie". Niestety muszę ostrzec fanów "Dnia świstaka" i "Innych" Alejandro Amenabara (do których nota bene sam się zaliczam), że odniesienia te służą raczej jako ciekawy punkt wyjścia i nie mają zbyt wielkich konsekwencji dla dalszego rozwoju fabuły. Ta pomału wraca na tory dobrze znajome miłośnikom horrorów. Nieprzenikniona mgła otaczająca osamotniony dom Lisy, tajemnicze odgłosy z wentylacji, tragiczna historia - to chwyty tak stare jak sam gatunek.

Tak więc mimo oryginalnego początku "Istnienie" nie zaskakuje. Nie znaczy jednak, że nie straszy. Historia snuta przez reżysera głośnego swego czasu "Cube", Vincenzo Natalego rozkręca się powoli. Razem z Lisą pomału orientujemy się co się stało, czemu właściwie nie może się z tego przeklętego domu wydostać. Im więcej wiemy, tym akcja przyśpiesza, robi się straszniej, aż do końcowej kulminacji. Wszystko tak jak kanon gatunku nakazuje. Niestety również im dalej, tym historia jest coraz bardziej zagmatwana i dziurawa, a scenarzyści muszą ratować się używając coraz dziwniejszych chwytów, by jej konstrukcja nie rozpadła się przed naszymi oczami. Raczej nie zwykłem się czepiać nieprawdopodobieństw w historiach o duchach (z samego założenia są przecież niesamowite), niemniej skomplikowanie świata stworzonego w "Istnieniu" zawstydziłoby chyba nawet wielką łamigłówkę, jaką miał być "Cube" i nie pomaga to czerpać przyjemności z seansu.

Na marginesie jeszcze dodam, że z aktorów najbardziej zapadł mi w pamięć demoniczny Stephen McHattie, za to trochę irytowała miejscami nadmiernie ekspresyjna gra Abigail Breslin. Ogólnie, gdy odpuścimy sobie przesadnie wnikliwe analizowanie oglądanej historii, "Istnienie" to całkiem przyzwoita propozycja na to, by podskoczyć parę razy na fotelu w ciemny listopadowy wieczór.


1 komentarz:

  1. I rzeczywiście podskoczyłam ze strachu w czasie projekcji parę razy, o logice nawet specjalnie nie myślałam!

    OdpowiedzUsuń