niedziela, 24 listopada 2013

Ida ****

Prosta historia. Polska rzeczywistość lat 60. Ida (Agata Trzebuchowska), Żydówka, przetrwała wojnę w katolickim zakonie. Została wychowana jako Polka Anna i dopiero jako dorosła dowiaduje się o swoim pochodzeniu. Poznaje jedyną żyjącą osobę z jej rodziny, ciotkę Wandę (Agata Kulesza) i razem z nią odwiedza rodzinne strony, odkrywa historię swojego ocalenia, losy rodziców.

Film ogląda się trochę jak album z fotografiami. Pięknymi zdjęciami. Wdzięku dodaje urokliwa Agata Trzebuchowska. Ida, zamknięta całe życie w zakonie, ma być postacią niewinną, nieznającą świata. Przy niej, jakby kontrastująca, Agata Kulesza - rozpustna, z ciężkimi grzechami na sumieniu, mówiąca o sobie "krwawa Wanda", była prokurator, a następnie sędzia. I takie właśnie są, w każdym kadrze, w każdym geście. Nie ma w "Idzie" przypadkowych scen. Wszystko jest symboliczne, ale i dosadne. W tym aspekcie, zgodzę się z recenzjami filmu, które wychwalają Pawlikowskiego.

Jednak miejscami teatralna perfekcja i scenariusz, sprawiają, że nie do końca przekonuje mnie prawdziwość całej historii. O ile losy Wandy i jej sposób postępowania tworzą postać autentyczną, o tyle mało realistyczne wydaje się postępowanie samej Idy. Wychowana w klasztorze i w zasadzie nieznająca żadnego życia poza jego murami, jest dla mnie zbyt otwarta na próbę życia w "zwykłym" świecie. W dodatku, pomimo wdzięku, Trzebuchowska ginie w cieniu Kuleszy. Ponieważ ekran należy w sądzie wyłącznie do tych dwóch aktorek, to dużo bardziej doświadczona i wyrazista Kulesza przyciąga całą uwagę. To Wanda jest dla mnie główną postacią, a Ida staje się jedynie pretekstem do poznania historii byłej pani prokurator.

Nie podzielam, aż takiego zachwytu filmem, z jakim spotkać się można wśród krytyków "Idy". Jednak doceniam w filmie mówienie wprost o historii, która nie jest dla Polaków łatwa. Nie ma w filmie patosu, są tylko zwykli ludzie, którzy mają coś na sumieniu. Podoba mi się również sposób, w jaki film traktuje w swojej symbolice wiarę, w sensie wyznania.

Polskie filmy mają tendencję do wypaczania rzeczywistości. Albo oglądam pięknych, idealnych superbohaterów tworzących banalne historie, albo widzę Polskę, w której wszystko jest brzydkie, ludzie źli i pijani, a scenariusz skłania do myśli samobójczych. "Ida" stanowi dobre wypośrodkowanie. Nie ma upiększania, tylko szara rzeczywistość, a mimo to obraz jest atrakcyjny. Jednocześnie zrozumienie i pamięć o historii nie musi przesłaniać radości, że dane jest mi żyć w inny sposób, bez bagażu którym obarczona byłabym żyjąc pół wieku temu.

5 komentarzy:

  1. „Ida”. Refleksje po obejrzeniu filmu. Przed przeczytaniem recenzji.
    Punkt wyjścia – Ida przygotowuje się do złożenia ślubów zakonnych.
    Punkt dojścia – Ida zmierza do zakonu przyjąć śluby zakonne. [skąd ta pewność? Wszak reżyser tego nie pokazuje jednoznacznie; tak naprawdę nie wiemy, dokąd ona idzie; ale wiemy: bo wcześniej zakłada ‘kaptur’ ;-) , co jest bardzo wymowne w kontekście wcześniejszych pytań jej ciotki (o kaptur, o kolor włosów]
    Zatem co wydarzyło się pomiędzy oboma punktami? Możne rzec, że Ida poznała świat i poznała siebie, a raczej swoją historię; co ona zobaczyła?
    - że kariera zawodowa ciotki nie dała jej szczęścia,
    - że korzystanie z uciech świata nie dało ciotce szczęścia,
    - że ludzki system sprawiedliwości jest zawodny (mordercy jej rodziców nigdy nie zostali ukarani; milicja nie karze ciotki za jazdę i kolizję po pijanemu),
    - perspektywa dłuższego życia z mężczyzną nie wydaje się tak kusząca jak jedna z nim spędzona noc („A co potem?” – „Kłopoty”)
    - papierosy, alkohol i seks są przereklamowane, tzn.
    Wędrówka Idy z ciotką to istna podróż Dantego przez kręgi piekielne, której to podróży przewodnik też nie jest święty. Ida próbuje świata, doświadcza go, smakuje. Poznawszy, wycofuje się. Jej śluby zakonne zyskają nową motywację: rozczarowanie światem, którego wcześniej w ogóle nie znała. Bo na początku opowieści jest niewinną istotą, która – wychowana w zakonie – ‘nigdzie nie była’, nie znała nawet swego pochodzenia.
    Znamienne, że aby nam o tym opowiedzieć, reżyser przyjął dekoracje siermiężnego, szarego PRL-u, zmiętą i spraną szatę gomułkowskiej Polski, odpychającej, przytłaczającej (świetne czarno-białe zdjęcia!) : nawet radosne bigbitowe piosenki ‘z epoki’ brzmią tu przewrotnie, absurdalnie, smutno.
    To film-alegoria. Nie oglądajmy go nazbyt dosłownie. Fabularne skróty służą właśnie niedosłowności przekazu.

    OdpowiedzUsuń
  2. a coś świetnego tych zdjęciach wystylizowanych na niechlujstwocelowo brzydko kadrowane oczywiście celowo przytłaczają swoim ciężarem sztucznościa
    ta inność tak się podoba ale normalnie takie kadrowanie dyskwalifikuje zdjęcie .

    więc nad czym ten zachwyt

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgodzę się z Tobą, zarówno co do pochwał jak i niedostatków filmu. Fakt, zbyt łatwo młodziutka Ida wchodzi w inne, cywilne życie czy raczej go kosztuje. Niezbyt to prawdopodobne. Zgadzam się również z Twoją tezą, że filmowa Wanda przytłacza Idę. Ale film, pomimo tytułu, jest głównie o tragedii Wandy, jej koszmarze życia. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić siebie na jej miejscu. Mogę tylko dziękować... Bogu, że przyszło mi żyć w innych, zdecydowanie spokojniejszych czasach. Też jestem daleki od zachwytu, ale "Ida" mnie ujęła. Kulesza znakomita. Młodziutka Ida również świetna.

    Jestem rocznik 50-ty i bardzo dobrze przypominam sobie gomółkowskie czasy. One naprawdę były takie jak w filmie, choć pokazano tylko ich mały, prowincjonalny wycinek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wystarczy,aby film byl o Zydach a juz zostanie uznany z wielkie dzielo polskiej kinematografi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielki skrót - mam wrażenie, że film próbuje wybielić stalinowskich oprawców żydowskiego pochodzenia. Czy ktoś nieznający polskiej historii odbierze film inaczej, niż ciotka mszcząca się za wymordowanie przez Polaków jej najbliższej rodziny?
    Albo Ida, która w zemście za to samo rozkochuje w sobie polskiego młodzieńca (opowiada o planach poślubienia jej i dalszym wspólnym życiu). Następnie idzie z błyskiem w oku rozsadzać polski Kościół katolicki od środka.
    Moja ocena jest tendencyjna, ale spróbujcie spojrzeć na ten film okiem nie polskim, ale okiem młodego Amerykanina, nie mającego pojęcia o trudnej historii, jakiegoś państwa z drugiej strony oceanu.

    Śmiała teza - gdyby ten film był identyczny, ale mówił np. o trudnej i tragicznej historii armeńsko - tureckiej, to nie zbliżył by się do "Oscara" na kilometr.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń