wtorek, 3 września 2013

As w rękawie ***

W 2006 roku Joe Carnahan był znany z kilku niezależnych filmów oraz niezłego thrillera "Narc" z Rayem Liottą w roli głównej. Panowie spotkali się ponownie na planie filmu "Smokin' Aces" (polskie tłumaczenie "As w rękawie" - jak zwykle "bardzo trafne"). Oprócz Liotty - reżyser dostał do dyspozycji m.in. Bena Afflecka, Andy'ego Garcia, Ryana Reynoldsa czy debiutującą na ekranie - piosenkarkę Alicię Keys, a więc gwiazdy, którymi można by było obsadzić przynajmniej ze dwa inne dobre filmy. Carnahan napisał również scenariusz, którego fabuła zdawała się być bardzo obiecująca dla fanów kina gangsterskiego i twórczości takich reżyserów jak Quentin Tarantino czy Guy Ritchie.

Dwaj agenci FBI Richard Messner (Reynolds) oraz Donald Carruthers (Liotta) mają za zadanie chronić komika Buddy'ego Israela (Jeremy Piven), który ma interesujące dla wymiaru sprawiedliwości informacje i zdecydował się zeznawać przeciwko mafii. Rozpoczyna się polowanie na niego przez gangsterów. Kilerzy są wynajęci przez różnych zleceniodawców i w związku z tym są przeróżnej maści. Mamy tutaj typowych łowców nagród, którzy zostali skuszeni możliwością łatwego (jak się wydaje) zarobku, psychopatycznych morderców, dwie czarnoskóre panie, a nawet...neonazistów.

Takie nagromadzenie postaci nie przyniosło dobrego rezultatu. Owszem, film rozpoczyna się w iście "tarantinowskim stylu", czyli od dużej ilości krwi, błyskotliwych dialogów pomiędzy głównymi bohaterami (chociażby świetna rozmowa Israela ze swoim ochroniarzem, przypominająca pamiętny dialog pomiędzy Vincentem a Julesem z "Pulp Fiction") i wartkiej akcji. Później jednak konstelacja gwiazd zaczyna męczyć, a i sama fabuła kuleć.

Nie do końca wyszły reżyserowi próby mieszania gatunków. Do gangsterskiej konwencji Carnahan starał się wpleść dramat sensacyjny, który z jednej strony miał wiarygodny wątek, bo logicznie przedstawiał motywy działań szefów FBI. Z drugiej strony dramatyczny ton w dalszej części filmu, przy lżejszej formie z początku, był mało przekonujący, co zdezorientowało Reynoldsa. Aktor ze swoim wyrazem twarzy, stanowiącym skrzyżowanie zatwardzenia z szarżującym bykiem, jakby nie wiedział, co i w którym momencie ma grać. Jak dodamy kilka bezsensownych wątków - neonaziści - zabójcy, rozterki duchowe naćpanego Israela, czy słabe zakończenie historii z Alicią Keys, to mamy w sumie średnio udany film. W zasadzie przed określeniem "kiepski" uratował go klimat i dynamika akcji z początku. A także fakt, że do końca nie było wiadomo, który z bohaterów z krwawej rzezi zafundowanej przez reżysera przeżyje całą zabawę.

"Smokin Aces" miało szansę znacznie bardziej wypalić. Niestety - nawet dobry pomysł na fabułę i plejada gwiazd nie zagwarantowały sukcesu. Trzeba było jeszcze umiejętnie wykorzystać cały zebrany potencjał. W efekcie wyszedł film, który można obejrzeć, ale nie sposób się nim zachwycić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz