poniedziałek, 5 listopada 2012

Kobieta w czerni **

Wszystko zaczyna się tak, jak powinno. Młody londyński prawnik (Daniel Radcliff w pierwszej roli po "Harry Potterze"), samotny ojciec czterolatka, którego matka umarła przy porodzie zostaje wysłany na prowincję, by zbadać papiery opuszczonego domu na mokradłach. Okolica skąpana jest w tajemniczej mgle. Przerażeni tubylcy robią wszystko, by nakłonić go, aby jak najszybciej wrócił skąd przyszedł, ale że jego posada wisi na włosku, nie waha się ani chwili i przekracza próg posiadłości.

"Kobieta w czerni" ma kilka mocnych punktów. Zdjęcia trzymają klimat, plenery są niesamowite, a wspomniana posiadłość już samym wystrojem, pełnym przerażających lalek, budzi niepokój. Choć reżyser trochę nadużywa tanich sztuczek (bardzo głośny dźwięk, który niczym śmiech w sitcomie mówi widzowi jasno, teraz masz się wystraszyć), to do jego roboty nie można się jakoś bardzo przyczepić. Jest kilka dobrze zrobionych scen, jak ta w której bohater przygląda się wirującej zabawce dającej namiastkę animacji.

Niemniej mnie, fana takich filmów jak "Inni", "Sierociniec", czy "Szósty zmysł", ta angielska produkcja, mimo dobrego poziomu technicznego, rozczarowała. Winny jest scenariusz. Choć historia czerpie garściami z tradycji filmów grozy, to ja jej nie kupuję. Zło, klątwa by było wiarygodne, musi mieć albo dobre uzasadnienie, albo źródło. W "Kobiecie w czerni" "kara", jak dla mnie, jest absolutnie niewspółmierna do "winy" i do tego skierowana jakby zupełnie w losową stronę. Podobnie absurdalny wydał mi się pomysł bohatera na walkę z tym złem. Najgorsze jest chyba zakończenie. W jednej scenie widzimy i zmarłą cztery lata temu żonę głównego bohatera i złą kobietę w czerni. O co kaman? Czy to kobieta w czerni zabiła ją przy porodzie? Czy autor sugeruje, że wszystkie dusze błąkają się po ziemi po śmierci? Nie mam pojęcia. W żaden sposób nie wynika to logicznie z wcześniejszych wydarzeń, za to niestety otwiera furtkę do zrobienia sequela.

Mimo naprawdę niezłych ocen jakie zebrała "Kobieta w czerni" od niektórych krytyków, osobiście bym jej nie polecił. Po seansie byłem bardziej zdezorientowany niż wystraszony, a to nie jest najlepsza rekomendacja dla horroru.



2 komentarze:

  1. A rola główna, dla mnie to też duża słabość filmu!

    OdpowiedzUsuń
  2. "W "Kobiecie w czerni" "kara", jak dla mnie, jest absolutnie niewspółmierna do "winy" i do tego skierowana jakby zupełnie w losową stronę. Podobnie absurdalny wydał mi się pomysł bohatera na walkę z tym złem. Najgorsze jest chyba zakończenie. W jednej scenie widzimy i zmarłą cztery lata temu żonę głównego bohatera i złą kobietę w czerni. O co kaman? Czy to kobieta w czerni zabiła ją przy porodzie? Czy autor sugeruje, że wszystkie dusze błąkają się po ziemi po śmierci? Nie mam pojęcia. W żaden sposób nie wynika to logicznie z wcześniejszych wydarzeń, za to niestety otwiera furtkę do zrobienia sequela."

    Skąd takie wnioski? (Spoilery!!!)
    1. A czy kara musi być współmierna do winy? To tak jakbyś zakładał, że ta kobieta nie mogła po prostu być złą, okrutną osobą (lub ciężko zaburzoną psychicznie), mszczącą się na całym świecie za swoje krzywdy. Czy naprawdę uważasz, że tacy ludzie nie istnieją? Chciała by inni rodzice cierpieli tak jak ona.
    2. Zdesperowany główny bohater po prostu uważał, że próba "pomocy" kobiecie w czerni to jedyna szansa na uratowanie jego syna. Wydaje mi się, że sam pomysł był raczej logiczny (sprawienie, żeby duchy mogły wreszcie "spocząć w pokoju" - patrz: list Jennet). Niezbyt wiarygodne było tylko samo wykonanie.
    3. Żona po prostu zmarła przy porodzie, to niestety wcale nie było rzadkie w tamtych czasach. Skąd niby kobieta w czerni miała znać Kippsa i jego rodzinę? Po co miałaby zabijać jego żonę, tym bardziej że zabijała tylko dzieci (jedyna dorosła ofiara zginęła przy okazji, prawdopodobnie krzyżując plany ducha)?
    4. Być może chodziło o to, że dusze (niekoniecznie wszystkie) błąkają się po ziemi. Może tylko te, które coś tam trzyma. Prawdopodobnie żona czekała męża lub po niego przyszła. Zresztą potem razem odchodzą (do Nieba?).
    5. Teoretycznie może powstać sequel, chociaż zgadzam się, że to zły pomysł. Wydaje mi się jednak, że brak rozprawienia się z "tą złą" to kompletne, zamierzone rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń