poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Drive ****

W warstwie fabularnej "Drive" to typowy film klasy "B", jeśli w ogóle nie "C". Bezimienny, chłodny jak lód, ociekający pewnością siebie, młody przystojniak, którego znakami rozpoznawczymi są nieodłączna wykałaczka w ustach i błyszczącą, biała kurtka ze złotym skorpionem, za dnia udziela się w filmach jako kaskader w scenach samochodowych, a nocą pomaga przestępcom różnej maści w napadach jako kierowca bezbłędnie nawigujący pomiędzy radiowozami w dżungli Los Angeles. Przystojniak poznaje uroczą blondynkę, matkę nieśmiałego chłopczyka, i z miejsca się oczywiście w oboje sobie zakochują. Blondynka jest niestety żoną drobnego przestępcy, ten wychodzi na wolność i od razu wpada w kłopoty, zaś nasz szlachetny bohater, wbrew uczuciom, które żywi do blondynki, stara się mu pomóc wyjść na prostą. Coś oczywiście idzie nie tak i zaczyna się akcja...

Z tego typu historii Quentin Tarantino lepił dzieła pokroju "Wściekłych psów", czy "Pulp fiction", więc gdy widzimy, że za reżyserię jest odpowiedzialny Nicolas Winding Refn, laureat nagrody reżyserskiej w Cannes z 2011 roku, a w obsadzie znajdują się tak gorące obecnie w Hollywood nazwiska jak Ryan Gosling i Carey Mulligan, to apetyt rośnie i spodziewamy się czegoś wyjątkowego.

I od początku wszystko wskazuje na to, że się nie rozczarujemy. Każdy kadr jest dopracowany, gra świateł wręcz oszałamia, ścieżka dźwiękowa przywołująca na myśł klimaty lat osiemdziesiątych (tu próbka) idealnie komponuje się z całością, czyniąc z ulic Los Angeles przestrzeń totalnie filmową, przywołującą w głowie obrazy dawnych dzieł zapomnianego już trochę gatunku. O głównym bohaterze nic się tak naprawdę nie dowiadujemy, nawet tego jak się nazywa. Odzywa się tylko jak musi i to na ogół półsłówkami. W rękach innego aktora postać ta mogła by wypaść wręcz groteskowo, ale Gosling swoją grą sprawia, że w to "ociekanie zajebistością", w ten chłód, w tą nieomylność wierzymy. Carey Mulligan scenariusz również nie oferuje zbyt wiele, ona w swoich scenach po prostu jest. Ale jak ona na niego patrzy... Na ekranie aż iskrzy z napięcia.

Film jest absolutnie doskonały pod względem technicznym. Zdjęcia, reżyseria, aktorstwo, muzyka, wszystko najwyższej próby. Renf odnosi się do mistrzów z przeszłości jak Mann czy Peckinpah, nie cytując ich jednak dokładnie, raczej stwarzając klimat przynoszący na myśl rzeczy które już widzieliśmy. Niemniej cała ta doskonałość formalna nie służy właściwie żadnej sprawie. Bohater Renfa, "wyrusza na wojnę" by pomóc rodzinie swojej miłości, ale z czasem widzimy, że przemoc do której to prowadzi sprawia mu sama w sobie ogromną satysfakcję, potrzebował jedynie pretekstu by się do niej uciec. Sceny przemocy są tu niezwykle dosadne i brutalne. Często celowo zestawione ze zmysłowością czy seksualnością. Jak scena w windzie: płynne przejście od namiętnego pocałunku do glanowania, czy scena w której bohater stoi nad głową swojej ofiary z młotkiem, rozmawia przez telefon z gangsterem przez, którego wpakował się w to bagno, otaczają go nagie kobiety zastygłe w pozach jak z fotografii erotycznych, a na jego twarzy maluje się coś w rodzaju podniecenia seksualnego. Hmmm. Reżyser upaja się przemocą, może starając się pokazać, że w tym gatunku to właśnie o nią chodzi, to dla niej widz przychodzi do kina, i nie ma co specjalnie starać się by ją usprawiedliwić, czy nadać jej jakiś większy sens, jak czynili to jego poprzednicy.

Ogólnie świetnie zrobiona "pulp fiction" (w sensie "fiction dealing with lurid or sensational subjects, often printed on rough, low-quality paper manufactured from wood pulp", nie filmu Tarantino), zdecydowanie jednak nie dla ludzi wrażliwych, którzy mają problem z przemocą na ekranie, bo to ona, a nie chociażby samochody, jest główną bohaterką tego filmu.



5 komentarzy:

  1. Ciekawe spostrzeżenie z tym zestawieniem przemocy i seksu. Na mnie większe wrażenie robił kontrast przemocy i romantycznej miłości. Ale nawet jeśli formalna doskonałość pokrywa prosty scenariusz, to ja to kupuję w 100%

    OdpowiedzUsuń
  2. do mnie przede wszystkim przemówiło idealne dopasowanie ścieżki dźwiękowej do przebiegu akcji. ale również film jako całość zasługuje na pięć gwiazdek, w czym dużą rolę odegrała świetna gra aktorska. treściowo trudny, do "przemyślenia". szkoda tylko, że nie jest znany szerszej publiczności.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam Film do mnie przemowila muzyka :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie jednak ten film się nie spodobał. Tarantino zresztą jako reżysera też nie lubię (jako człowieka owszem). Można obejrzeć jako film przy piwku do snu. To tylko moja subiektywna opinia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się ten film podobał. Dla mnie głównym bohaterem filmu jest ten kontrast: wrażliwości, miłości i brutalności, spokoju i ukrytego "nerwu". Dla spostrzegawczych łatwo zauważyć, że mimo, że bohater ma stalowe nerwy, jest chłodny, to jednak są sprawy, które budzą w nim bardzo duże emocje, a rozpoznajemy to po subtelnym napięciu mięśni twarzy, szyi, czy zaciskających się dłoniach. Jest twardy, okrutny ale marzy o sielskim, spokojnym życiu, o rodzinie. Tak jak w każdym człowieku te przeciwstawne osobowości współistnieją, choć jest to trudne do wyobrażenia. Chyba to najbardziej lubię w tym filmie. I wspaniała gra Ryana Goslinga i cudownej Carrey Mulligan. Ta scena, kiedy po pocałunku on załatwia brutalnie faceta, a potem ona patrzy na niego, przerażona uświadamiając sobie, że w ogóle go nie zna. No i oczywiście cudowne ujęcia, muzyka, tempo filmu: dla mnie bomba. Chociaż nie ogladam tego typu filmów, ale dla mnie wybronił się, właśnie tymi mini gestami, drgnieniami mięśni, spojrzeniami, muzyką, atmosferą i tym, że nie jest taki oczywisty.

    OdpowiedzUsuń