czwartek, 8 marca 2012

W firmie ***

Filmów traktujących o problemach walki bezrobociem w Stanach nie kojarzę zbyt wielu. Na pewno twórcy "Erin Brokovich" czy "W pogoni za szczęściem" z "pewną taką nieśmiałością" drążyli ten temat, ale jednak motyw przewodni tych filmów dotyczył innych spraw. Dramat obyczajowy "W firmie" w reżyserii Johna Wellsa podejmuje rozważania na temat zwolnień i życia ludzi po utracie pracy.

Kogo my tu mamy? Bena Afflecka - jako Bobby Walkera - młodego szefa sprzedaży z pięknym domem, luksusowym porsche, ładną żoną, synem i niespłaconą hipoteką; Chrisa Coopera, grającego Phila Woodwarda - menedżera średniego szczebla i w sumie najbardziej dramatyczną postać w filmie; Tommy Lee Jonesa jako Gene'a McClary'ego - przełożonego Woodwarda i jednego z założycieli korporacji; no i dawno niewidzianego przeze mnie na ekranach - Kevina Costnera, szwagra Walkera - Jacka, który okazuje się ważną postacią dla fabuły. Trzej pierwsi zostają zwolnieni z dużej korporacji i w filmie obserwujemy jak toczą się ich dalsze losy i jak muszą przewartościować swoje życie.

Najwięcej zmian zachodzi w życiu Walkera. Początkowo dumny, pewny siebie, nieco zakłamany (po stracie pracy cały czas jest członkiem snobistycznego klubu golfowego, nie mówiąc nic swoim kolegom o bezrobociu), później się zmienia i w obliczu braku perspektyw zawodowych zaczyna pracować w firmie budowlanej wspomnianego już Costnera. Affleck gra przyzwoicie - bez fajerwerków, ale solidnie pokazuje zmianę swojego bohatera. Cooper również dobrze obrazuje najbardziej tragiczną postać w filmie. Jego bohater poza pracą nie ma w zasadzie innego celu w życiu i kompletnie sobie nie radzi po zwolnieniu. No i wreszcie Tommy Lee Jones - to klasa sama w sobie. Jego Gene McClary to na pewno postać nietuzinkowa i najbardziej ciekawa, którą Jones zagrał z typową dla siebie charyzmą. Costner, z kolei istotny dla wątku filmu, pojawia się w nim raptem kilka razy. Można powiedzieć, że stanowi ot taką ciekawostkę - w końcu na przełomie lat 80. i 90. był w ekstraklasie Hollywoodu, a teraz jego rolę mógłby zagrać równie dobrze kto inny.

Niby wszystko w tym filmie jest. Kilku ciekawych bohaterów z kłopotami. Ładne kobiety (Maria Bello - jako kochanka Jonesa i zarazem współpracownica w firmie, do której należy komunikowanie o zwolnieniach czy Rosemarie DeWitt - żona bohatera granego przez Afflecka). Jest wyraźne, choć bardzo oczywiste przesłanie, że praca powinna znaczyć dla ludzi o wiele więcej, niż środek do zdobywania luksusowych dóbr materialnych. O czym chociażby główny bohater przekonuje się pracując na budowie. Jest potwierdzenie w filmie, że w Stanach chyba wszyscy mają jakiś kredyt, hipotekę do spłacenia. Wszystko jest ok, ale... Cały wątek jest do bólu przewidywalny i w zasadzie w połowie filmu można się zorientować jak potoczą się losy bohaterów. A na końcu po prostu głośno stwierdzić - "a nie mówiłem?" Myślę, że oglądając ten film z naszej rodzimej perspektywy, możemy się tylko uśmiechnąć i skonstatować, że Amerykanom po pewnych chwilach kryzysu prędzej czy później i tak się w końcu udaje. W Polsce takich Walkerów czy McClarów nie ma. Bo tutaj życie to nie bajka.

Trailer do filmu:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz